Exclusive
20
min

Samotne macierzyństwo w czasach wojny: jak Ukrainki radzą sobie bez mężów

W maratonie samotnego macierzyństwa biegnę już od narodzin mojej 15-letniej córki. To bardzo trudne nawet w czasach pokoju, gdy mieszkasz we własnym kraju, we własnym domu, masz stabilną pracę i wsparcie rodziny. Gdy wybuchła wojna, miliony ukraińskich kobiet stały się samotnymi matkami. Ich mężowie albo poszli na front, albo ich rodziny zostały rozdzielone przez granice i oddalenie

Halyna Halymonyk

Ukrainka z dziećmi na granicy z Rumunią. Zdjęcie: Gabriel Preda RO/Shutterstock

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

– Z tego, jak trudno było mi przez te wszystkie lata, zdałam sobie sprawę dopiero wtedy, gdy poszłam na spotkanie z innymi ukraińskimi uchodźczyniami w Polsce – mówi Olga Stefan, samotna matka. – Dzieliły się doświadczeniami na temat tego, jak trudno było im za granicą bez mężów. To, co dotychczas było dla samotnych matek czymś zwykłym, dla uchodźczyń stało się nieoczekiwanym ciężarem. Zdałam sobie sprawę, jak wiele wysiłku można zaoszczędzić, gdy wychowuje się dziecko jako para lub gdy mężczyzna dzieli obowiązki rodzicielskie po rozwodzie.

Jednak wojna sprawia, że to rzadko zależy od woli mężczyzn...

Najtrudniej urodzić dziecko, którego ojciec nigdy nie weźmie na ręce

W samotnym wojennym macierzyństwie najstraszniej jest wtedy, gdy ginie ojciec dziecka. Od kwietnia 2024 r. wojna osierociła co najmniej 1759 ukraińskich dzieci. Co najmniej, ponieważ niektóre terytoria Ukrainy są okupowane, więc nie ma tam dostępu do informacji, a wielu żołnierzy – mężczyzn ma status zaginionych.

Łarysa Simonczuk z Torczyna zrobiła sobie test ciążowy 22 lutego 2022 roku, dwa dni przed wybuchem wojny. Upragnione dwa paski. Wraz z mężem, Ihorem, czekali na tę ciążę przez 15 lat bezdzietnego małżeństwa. To była wspaniała wiadomość. Ihor pracował w tym czasie w Polsce, więc Łarysa przekazała mu ją przez telefon. Kiedy wybuchła wojna, przeprowadziła się do niego. Razem poszli do ginekologa, razem wybrali imię. Dowiedzieli się, że to dziewczynka. Ewa.

To był zwykły poranek. Czekając na męża z obiadem, wybrała jego polski numer telefonu. Nie odebrał. Po chwili oddzwonił, ale z nieznanego, ukraińskiego numeru: „Jestem w Ukrainie, jadę na wojnę, przepraszam, nie mogę inaczej. Cokolwiek się stanie, zaopiekuj się córką”.

Wiedziała, że ma wyrzuty sumienia. Martwił się, że nie ma go na froncie, gdy wielu jego przyjaciół już tam było. Nie mógł się często kontaktować, w czasie ciąży udało im się porozmawiać zaledwie kilka razy.

Łarysa i Ihor Simonczukowie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Zginął we wrześniu, w walkach pod Charkowem. Ewę urodziła w listopadzie, dwa miesiące po jego śmierci, w polskim szpitalu. Zdecydowała się wrócić do Ukrainy, by być bliżej męża, pochowanego w jego rodzinnej wiosce.

Skontaktowałyśmy się na początku 2023 roku. Kiedy niedawno odwiedziłam jej stronę w mediach społecznościowych, wszystko było takie samo, choć minęły już prawie dwa lata. Na jej awatarze widnieje świeca, a w statusie – małżeństwo z Ihorem Simonczukiem. Jedyne zdjęcia przedstawiają jej córkę, która już urosła. Łarysa obiecała mężowi, że będzie dla niej i mamą, i tatą. Ale to było trudniejsze, niż sobie wyobrażała – nawet gdy wróciła do rodzinnego miasta, a rodzina wsparła ją w samotnym macierzyństwie.

Jak to jest wypłakać wszystkie łzy

Kiedy mężczyzna walczy na froncie, a kobieta jest w ciąży, oznacza to samotność 24\7, mówi Ksenia Rekonwald z Odessy. 17 grudnia urodziła córkę, też Ewę. Przez całą ciążę robiła paczki dla wolontariuszy na froncie, a urlop macierzyński wzięła na zaledwie tydzień, z czego cztery dni spędziła na oddziale położniczym. Praca pomogła nie myśleć o tym, jak ciężko jej bez Mykoły.

Od chwili gdy zaszła w ciążę widzieli się dwa razy: w 12. tygodniu pojechała do Kramatorska, by przekazać mu dobre wieści, potem on miał 15-dniowy urlop.

– To nie była ciąża, o jakiej marzyliśmy – mówi Ksenia. – Wyobrażaliśmy sobie, że będę kaprysić, a on będzie spełniał wszystkie moje zachcianki, zabierał mnie na spacery do lasu i nad morze, głaskał po brzuszku, by dziecko poczuło miłość ojca i przyzwyczaiło się do jego głosu.

Ksenia i Mykoła Rekonwaldowie. Zdjęcie: Archiwum prywatne

Przymusowa samotność nauczyła ją nie chcieć niczego specjalnego – tylko tego, co mogła sobie kupić w supermarketach, kiedy były otwarte. Nauczyła się nie płakać, gdy widziała szczęśliwe pary spacerujące i przytulające się – i prawie im nie zazdrościć. Filmowała różne epizody ze swojej ciąży, a potem wysyłała te filmiki do męża.

Podczas pięciodniowego urlopu, który dostał z okazji narodzin dziecka, starał się robić wszystko: kąpał dziecko, kołysał je, trzymał, złożył wózek i łóżeczko, udekorował pokój. Małe kawałki banalnego szczęścia, które wyrwali wojnie.

Teraz jest jej jeszcze trudniej: – Wtedy to był tylko brzuch. Dziś to dziecko, któremu odebrano ojca.

Kiedy się żegnali, zrozumiała znaczenie słów: „wypłakać wszystkie łzy”. Tak trudno jej było pozwolić, by wrócił na front, a jemu się pożegnać. Jej samotne macierzyństwo daje milionom innych rodziców możliwość bycia blisko swoich dzieci. Ale ona marzy tylko o tym, by Mykoła mógł wrócić do domu, by ktoś zastąpił go na froncie. W końcu on też zasługuje na to, by widzieć, jak dorasta jego dziecko.

Mykoła mógł pobyć z córką tylko przez pięć dni. Prywatne archiwum

Dwa miliony kobiet: matek i ojców w jednym

Według Eurostatu do końca lipca 2024 r. tymczasową ochronę w samej tylko UE, głównie w Niemczech i Polsce, otrzymało 4,1 mln Ukraińców. Prawie połowa z nich to kobiety, jedna trzecia to dzieci, a mniej niż jedna czwarta – mężczyźni.

Około dwóch milionów kobiet nagle stało się dla swoich dzieci jednocześnie matkami i ojcami. Szczególnie trudne było to dla tych, które przed wojną żyły w udanych związkach. Przyzwyczajają się do samodzielnego macierzyństwa w taki sam sposób, w jaki małe dzieci przyzwyczajają się do bycia na świecie: muszą robić wiele rzeczy po raz pierwszy. I nie chodzi tylko o obowiązki domowe czy finansowe, które kobiety dotychczas dzieliły ze swoimi partnerami.

W nieznane. Zdjęcie: Rulan Łytwyn/Shutterstock

– Jeśli ojciec był zaangażowany w wychowanie, bardzo trudno dostrzec, jak dziecko za nim tęskni – mówi Olga Starostyna, kolejna uchodźczyni.

Dzieci tracą kontakt ze swoimi ojcami, a niektórym nie udało się go jeszcze nawiązać ze względu na wiek. – Kiedy wybuchła wojna, starsza córka miała 7 lat, a młodsza rok – mówi kobieta. – Starsza dobrze pamięta ojca, tęskni za nim, ale dla młodszej on jest tylko obrazkiem w telefonie. Kiedy dostał urlop i mógł do nas przyjechać, starsza była bardzo szczęśliwa, a młodsza powiedziała następnego dnia: „Tato, jedź do siebie. To jest nasz dom, nie twój”.

– Zabolało to i mnie, i jego. Naprawdę cieszył się na drugie dziecko, marzył o nim. Ale nawet po dwóch tygodniach nasza młodsza córka nadal nie przyzwyczaiła się do taty. Okropnie boli mnie to, że nie ma go w pobliżu, gdy moje dzieci dorastają. Że nie widzi, jak najmłodsza z tej małej „cukinii” w wózku zmienia się w samodzielną dziewczynkę o silnym charakterze. I jak starsza wchodzi w okres dojrzewania...

Niektóre matki mówią, że dzieci czasami chowają w sobie nieświadomą urazę do rodziców, którzy nie są z nimi. Zwłaszcza gdy widzą, że ojcowie innych dzieci przyjechali lub są na tyłach, podczas gdy ich ojcowie są na wojnie od trzech lat. Nie rozumieją tej niesprawiedliwości, są złe na swych ojców

– Przed wojną mój mąż i ja byliśmy razem przez całą dobę – wspomina Iryna Kostiuczenko, która obecnie przebywa z dziećmi w Wielkiej Brytanii. – Nawet pracowaliśmy razem, byliśmy jednością dla naszych dzieci przez ponad 10 lat. Teraz, jak widzę, mają trochę pretensji do ojca, że wybrał obronę Ukrainy zamiast bycia z nimi. Zwłaszcza że mógł legalnie wyjechać.

W domu jest ciężko. Kiedyś było tak, że jak gdzieś jechaliśmy, to mąż prowadził. On wszystko naprawiał, cerował, szył, ja się na tym nie znałam. Gotowałam i sprzątałam, ale też mi w tym pomagał. Teraz z naszymi finansami jest trudno. Mąż jest na wojnie i wydaje wszystko, co zarobi, na sprzęt i swoje utrzymanie.

Dla wielu tymczasowo samotnych matek ważne jest każde wsparcie. Natalka Denisowa, działaczka społeczna z Sum, która mieszka z dwoma synami w Słupsku, mówi, że chciała zorganizować klub spotkań dla ukraińskich matek, ale nie było odzewu.

– Okazało się, że to, czego przymusowe migrantki potrzebują najbardziej, to miejsce, w którym mogą zostawić swoje dzieci pod opieką, by w ciągu tych kilku wolnych godzin załatwić swoje sprawy: pójść do lekarza, fryzjera czy załatwić jakieś sprawy.

To, co było w domu było czymś normalnym, bo masz męża, dziadków, przyjaciół, w życiu uchodźczyni stało się luksusem. Nie ma czasu nawet na to, by pobyć sama
Przed inwazją Natalia organizowała wydarzenia dla matek wychowujących niepełnosprawne dzieci. W realiach przymusowej migracji samotne kobiety mają inne oczekiwania. Szukają kogoś, kto spędzi czas z ich dziećmi, a nie z nimi. Zdjęcie: archiwum prywatne

Samotne macierzyństwo za granicą: gdzie jest bezpieczniej?

Wiele kobiet, które doświadczyły samotnego macierzyństwa w Ukrainie, twierdzi, że w krajach europejskich jest łatwiej. Bo tam panuje kultura równej odpowiedzialności w rodzicielstwie, wsparcie społeczne dla matek jest większe, a ojcowie są zachęcani do równego udziału w utrzymaniu dzieci.

– Niemieckie służby socjalne poprosiły mnie o dostarczenie zaświadczenia o dochodach byłego męża i wysokości alimentów. Kiedy powiedziałam, że mi nie pomaga, służby socjalne zaczęły zajmować się tą sprawą. W rozpadających się niemieckich rodzinach mężczyźni, którzy uchylają się od obowiązków, mają do czynienia z różnymi utrudnieniami, są też obciążani wyższymi opłatami. Rzadko więc zdarza się, by unikali płacenia alimentów na dzieci – mówi Nadia, matka 7-letniego Kiryła.

Maria Brusowa, która wychowuje syna i mieszka w Niemczech, od czasu zajęcia przez okupanta jej rodzinnego Ługańska w 2014 roku ma w Ukrainie ma status osobą wewnętrznie przesiedlonej.

– Tych dwóch doświadczeń nie da się porównać – mówi. – W Ukrainie musiałam żebrać o 480 hrywien wsparcia dla osób wewnętrznie przesiedlonych, doświadczając przy tym ciągłych obelg i upokorzeń. W Niemczech od razu zdecydowałam się nostryfikować swój dyplom pielęgniarski, do czego musiałam odbyć określoną liczbę godzin praktyki. Niemcy dały mi możliwość wynajęcia domu, pokryły koszty kursu języka niemieckiego, dojazdów i wypłaciły 250 euro zasiłku rodzinnego. To wsparcie pozwoliło mi szybko stanąć na nogi, potwierdzić dyplom i przejść na umowę o pracę.

Teraz chcę zdać na prawo jazdy i kupić samochód, bo do pracy dojeżdżam. Wierzę, że dam radę.

Przez cały okres integracji czułam się pewnie i bezpiecznie, nie bałam się, że wyląduję z dzieckiem pod mostem albo będę spać głodna. Bycie samotną matką w Niemczech nie jest tak straszne jak w Ukrainie

Ukrainki mieszkające w Polsce zauważają, że wsparcie koncentruje się tu na kobietach żyjących w związkach. Najbardziej odczuły to samotne matki wychowujące niepełnosprawne dzieci. Świadczenie pielęgnacyjne z tytułu opieki nad osobą z niepełnosprawnością wynosi 2 458 zł miesięcznie. Jest przyznawane rodzinom, w których opiekunowie nie pracują i muszą poświęcać większość czasu na opiekę nad dzieckiem. Maria Kowalowa mówi, że to wsparcie, wraz ze świadczeniem 800 plus na dziecko, pozwala jej opłacić mieszkanie dla siebie i syna. Chłopiec ma ciężki autyzm i porażenie mózgowe.

– Pieniędzy ledwo nam starcza. W ciągu dnia, kiedy dziecko jest w szkole specjalnej, mogłabym pracować – ale nie pracuję, bo mogłabym stracić zasiłek. To dobre dla tych kobiet, które mają pracujących mężów. Wtedy takie wsparcie naprawdę pomaga matce skupić się na wychowaniu dziecka i opiece nad nim.

Maria Kowalowa i jej syn żyją w Polsce bardzo skromnie. Państwowe wsparcie dla opiekunów niepełnosprawnych dzieci ledwo wystarcza im na życie. Zdjęcie: archiwum prywatne

Większość samotnych matek – uchodźczyń w Polsce skarży się na trudności ze znalezieniem pracy ze względu na grafik, który nie pozwala łączyć pracy z macierzyństwem. Na grupach uchodźczyń w mediach społecznościowych pojawiają się dziesiątki próśb w rodzaju: „Praca bez nocnych zmian” albo: „Praca umożliwiająca odbiór dziecka po szkole”.

Niestandardowe rozwiązania, czyli żyjąc w strachu

Postawione pod ścianą kobiety szukają niestandardowych rozwiązań. Pracują, podejmując ryzyko. Switłana musi na noc zostawiać dwójkę swoich małoletnich dzieci samych. Walentyna mówi, że dostała pracę w fabryce, która wymagała przychodzenia na wieczorne zmiany kończące się o północy. Wtedy musiała zostawiać swoje 11-letnie dziecko samo w domu.

– Ta praca pozwoliła mi opłacić mieszkanie i utrzymać rodzinę. Przyjaciółka odbierała moją córkę ze szkoły, a w domu mała sama sobie gotowała, odrabiała lekcje, kąpała się i kładła spać. W ciągu kilku miesięcy schudłam 28 kilogramów. Nie z powodu ciężkiej pracy, ale dlatego, że bardzo martwiłam się o córkę. Postanowiłam więc przenieść się do kraju z mieszkaniami socjalnymi i lepszą polityką społeczną dla rodzin z dziećmi. Teraz jestem w Norwegii i czuję się tu spokojniejsza.

Niektóre Ukrainki – przeciwnie. Doszły do wniosku, że w domu, chociaż nie było wsparcia społecznego ze strony państwa, była rodzina i przyjaźnie, które odciążały samotne matki. Mieszkały we własnych domach i nie bały się, że w każdej chwili mogą stać się bezdomne.

– Na uchodźstwie byłam naprawdę samotna – przyznaje Olga Ładna. – W domu miałam własny krąg, mogłam zostawić dzieci z rodziną i przynajmniej czasami wyjść.

Tutaj wydaje się to łatwiejsze: szkoły są blisko, transport jest wygodny, a dzieci są bardziej niezależne i pomagają w pracach domowych. Ale pustka, egzystencjalna samotność, świadomość, że jesteś tu jedyna za wszystkich, nigdy nie były tak silne jak teraz
No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Redaktorka i dziennikarka. W 2006 roku stworzyła miejską gazetę „Visti Bilyayivka”. Publikacja z powodzeniem przeszła nacjonalizację w 2017 roku, przekształcając się w agencję informacyjną z dwiema witrynami Bilyayevka.City i Open.Dnister, dużą liczbą projektów offline i kampanii społecznych. Witryna Bilyayevka.City pisze o społeczności liczącej 20 tysięcy mieszkańców, ale ma miliony wyświetleń i około 200 tysięcy czytelników miesięcznie. Pracowała w projektach UNICEF, NSJU, Internews Ukraine, Internews.Network, Wołyńskiego Klubu Prasowego, Ukraińskiego Centrum Mediów Kryzysowych, Fundacji Rozwoju Mediów, Deutsche Welle Akademie, była trenerem zarządzania mediami przy projektach Lwowskiego Forum Mediów. Od początku wojny na pełną skalę mieszka i pracuje w Katowicach, w wydaniu Gazety Wyborczej.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Weto przeciw życiu: jak decyzja polskich władz może pozbawić ukraińskich chorych ostatniej deski ratunku

Ексклюзив
20
хв

Kobieta, która stała się mostem

Ексклюзив
20
хв

Uciekłam do kraju elfów

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress