Exclusive
20
min

Moc czerwonej szminki

Kim są te ofiary wojny z manicure i pomalowanymi ustami? Dlaczego ukraińskie kobiety są zawstydzane za swój wygląd

Natalia Waloch

Ukraińskie kobiety mówią światu: "Nie poddam się, dam radę, przetrwam". Fot: Mads Claus Rasmussen / Ritzau Scanpix / AFP/ East News

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

Nie zapomnę chwili, gdy usłyszałam to po raz pierwszy. Odprowadzałam dzieci do szkoły i po drodze spotkaliśmy koleżankę mojej córki Lusi i jej mamę. Zazwyczaj miło się nam gawędziło o tym i owym, teraz rozmowa – jak wszystkie inne - zeszła na wojnę w Ukrainie. To były pierwsze jej tygodnie, gdy do Polski przybywały tysiące Ukrainek z dziećmi. Wśród moich znajomych trwała nieustanna akcja pomocowa, telefony grzały się, gdy szukano mieszkań czy organizowano kolejną zrzutkę a to na mleko i pieluszki dla niemowląt, a to na wyprawkę szkolną. Wszyscy, ale to wszyscy w moim najbliższym otoczeniu byli struchlali z przerażenia, bo nikomu nie brakowało wyobraźni, by wiedzieć, przez co przechodzą uchodźczynie. Każdy rozumiał, że nawet najbardziej przytulny pokój i najpiękniej pachnąca pościel nie dadzą rady zrównoważyć nieszczęścia, jakie stało się udziałem dzielnych ukraińskich kobiet, które porwały się na podróż w nieznane.

fot Vadim Ghirda/AP/East News

Gdzież tam one takie biedne, skoro łażą do fryzjera

I wtedy właśnie, idąc ze Stasiem i Lusią do szkoły, od mamy koleżanki mojej córki usłyszałam te słowa: że te “biedne Ukrainki” są podejrzane, bo ona pracuje w drogerii i widzi, jak one przychodzą i kupują sobie szminki. Zamurowało mnie, zdołałam tylko wykrztusić, że gdybym straciła nagle wszystko i znalazła się w zupełnie obcym kraju, też pierwsze, co bym zrobiła, poszłabym kupić czerwoną szminkę, a następnie pomalowałabym nią usta. Nie ciągnęłam tematu, ale temat mnie ściga, bo co jakiś czas gdzieś słyszę czy czytam takie właśnie rzeczy: jak to te Ukrainki się stroją, jak malują! I co to za ofiary wojny, co mają zawsze zrobione paznokcie i pomalowane usta? I gdzież tam one takie biedne, skoro łażą do fryzjera i po sklepach z ciuchami.

Szczerze mówiąc, ręce mi na to opadają i zastanawiam się, kim trzeba być, żeby wygadywać takie rzeczy. A potem orientuję się, że wiem, kim: człowiekiem, który nigdy nie był w granicznej sytuacji, kimś, kto nie był zmuszony ostatkiem sił łapać się nadziei, by nie polecieć w otchłań. W najlepszym razie po prostu osobą, która nie zna ani kobiet, ani historii, czy raczej herstorii. Jeśli ktoś bowiem ma trochę wiedzy podprawionej wrażliwością, nie dziwi się czerwonym ustom Ukrainek. Na pewno nie dziwię się ja. Czerwona szminka jest moim sposobem na dodawanie sobie pewności od czasów, gdy moja mama śmiertelnie chorowała na guz mózgu, a ja każdego dnia myślałam, że nie dam rady. Jak to działa, trudno mi do końca powiedzieć, ale jakoś działać musi, skoro ten sam sposób przede mną odkryły tysiące kobiet. Najbliższa mi to moja prababka, która dobijając setki, zawsze witała nas na proszonym podwieczorku z koralami na szyki, włosami zakręconymi w lok nad czołem i pomalowanymi ustami.

Od czarownic i kurtyzan po sufrażystki, i patriotki

Czerwone usta od zawsze są symbolem kobiecej siły, która i kiedyś, i dziś nie wszystkim się podoba. Właśnie dlatego jeszcze w XVIII w. głoszono, że karminowe usta mają tylko czarownice. Potem wiedźmy zmieniono na kurtyzany i pospolite ulicznice. A potem, cóż, potem kobiety przestały dawać się aż tak zawstydzać i czerwona pomadka wkroczyła na salony i pod strzechy. Kiedy w 1912 r. ulicami Nowego Jorku maszerowało 15 tysięcy sufrażystek walczących o prawa kobiet, wiele z nich miało krwiście czerwone usta. Pomadki osobiście rozdawała im właścicielka kosmetycznego imperium Elisabeth Arden. Czerwone usta popularne były podczas wielu kryzysów i dodawały kobietom kurażu na różnych frontach. Podczas drugiej wojny światowej na ten przykład były cichym symbolem oporu wobec Hitlera, który nie cierpiał umalowanych kobiet.

Sufrażystki w Nowym Jorku na paradzie na rzecz praw kobiet w 1912 r. Zdjęcie: Wikipedia

Absolutnie rozumiem mechanizm dbania o makijaż, fryzurę, ubiór i paznokcie w najcięższych momentach. Kiedy wszystko wymyka się spod kontroli, ostatnim, nad czym możemy zapanować jest nasz wygląd. Moja wspomniana mama dwa dni po operacji wycięcia guza mózgu, zadzwoniła do mnie o świcie ze szpitala, informując, że właśnie umyła się, uczesała i umalowała i czuje się znakomicie. Wiedząc, w jak katastrofalnym jest położeniu zdrowotnym, tylko tyle mogła zrobić.

To, jak wyglądamy - niezależnie czy lubimy styl naturalny, glamour czy sportowy, czy malujemy się, czy preferujemy twarz no make up – jest też sposobem demonstrowania siebie światu. Zawsze na najbardziej stresujące badania ubierałam się i malowałam szalenie elegancko, czując, że gdybym miała dostać złe wiadomości, zachowam więcej godności, gdy będę dobrze wyglądała. Doskonale rozumiem, że Ukrainki, które uciekały do Polski w chaosie, wśród huku pocisków, w lęku o to, czy ich dzieci przeżyją podróż do granicy, nie chciały wyglądać jak ofiary. Nikt nie chce, by można w nim było rozpoznać ofiarę po pierwszym rzucie oka.

Podczas Powstania Warszawskiego kobiety myły włosy winem i szyły sukienki ze spadochronów

Nawet gdy statusu ofiary okryć się nie da. W swojej pięknej, mądrej, cieplej i wzruszającej książce Alicja Gawlikowska-Świerczyńska, lekarka, która jako młodziutka dziewczyna przeszła obóz koncentracyjny w Ravensbrück, opowiada o tym, że dbanie o siebie było warunkiem koniecznym do przetrwania w obozie. Więźniarki, które przestawały się czesać, myć i szczypać w policzki, by być mniej blade, najczęściej szybko potem umierały. Brak zainteresowania swoim ciałem był bowiem równoznaczny z rezygnacją z życia.

Idę o zakład, że wielu Polaków, którzy krzywią się na zadbane, dobrze ubrane, uczesane i pomalowane Ukrainki żywi jednocześnie wielki szacunek do mitu powstania warszawskiego. W warszawskim muzeum poświęconym temuż powstaniu jest w tej chwili znakomita wystawa reportażystki i badaczki Karoliny Sulej „Podróż bohaterek. Powstanie kobiet”. Pokazuje ona walki o Warszawę i wolność Polaków z kobiecej perspektywy. Jedna jej część poświęcona jest temu, jak walczące warszawianki dbały o wygląd. Mamy tu opowieść o papierowych naszyjnikach i ubraniach szytych ze spadochronów. Jednym z ikonicznych zdjęć z powstania jest to, na którym młodziutka dziewczyna przegląda się w lusterku. W niemal wszystkich relacjach powstanek przewijają się motywy związane z tym, jak podczas walk, biegając przez zrujnowane dzielnice pod gradem kul, dbały o wygląd. Jak jedna drugiej myły włosy, w jednej z opowieści jest historia o tym, jak koleżanka koleżance z braku wody umyła je winem. Na fotografiach widzimy dziewczyny, które co prawda oprószone są pyłem ze zwalonych kamienic, ale mają porządni ułożone loki czy zaplecione warkocze.

Polki nie były w takim podejściu odosobnione. Kilka lat temu w Imperial War Museum zrobiono wystawę poświęconą temu, jak Brytyjki dbały o wygląd w czasie drugiej wojny światowej. Z braku pończoch dziewczyny rysowały sobie szwy na gołych nogach. Zamożniejsze specjalną farbą, którą produkowali m.in. Max Factor i Elisabeth Arden, uboższe mieszanką i zagęstnika do sosów zmieszanego z kakao. Tę dbałość o wygląd, która była tożsama z próbą zachowania wewnętrznej równowagi widać też na zdjęciach legendarnej fotografki Lee Miller, która pokazywała, jak w czasach powszechnego niedostatku londyńskie kobiety próbowały trzymać fason, by nie upaść na duchu.

Під час Другої світової війни теж неможливо було обійтися без червоної губнички. Фото: AKG Images/East News

Nikt nie zaprzecza wizerunkowi ofiary bardziej niż kobieta z czerwonymi ustami

Jak ważny jest wygląd niestety dobrze zawsze wiedzieli różnego rodzaju oprawcy. Dlatego w obozach w czasie wojny więźniarkom odbierano ich ciuchy i wszystkie jednakowo strzyżono. Wspomniana wyżej Karolina Sulej napisała o tym całą znakomitą książkę pt. "Rzeczy osobiste. Opowieść o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”. Drobiazgowo pokazuje w niej, jak bolesnym narzędziem opresji było pozbawienie ludzi możliwości wyrażania się przez wygląd.

W uwagach pod adresem Ukrainek widzę częste i powszechne zawstydzanie kobiet. Ma ono to do siebie, że zawsze jest narzędziem, mającym pomóc w realizacji większej sprawy. W krytyce przysłowiowej czerwonej szminki u ukraińskich uchodźczyń nie chodzi zatem wcale o umalowane usta. Być może z niektórych ludzi wychodzi lęk przed obcym: każdy, kto “nie nasz”, jest zagrożeniem. Być może dali się zwieść populistom, że za moment Ukraińcy będą zabierać nam miejsca u lekarzy i w szkołach? Być może do głosu doszła zazdrość, że wiele uchodźczyń na początku dostało dach nad głową za darmo? Być może wreszcie po prostu niektórzy ludzie mają naiwne pragnienie, by ofiara wpisywała się w jakiś wyobrażony schemat? Powinna pewnie być cicha, zrozpaczona, zapłakana, w łachamanach i myśląca w kółko o ojczyźnie w kłopotach. Nikt nie przeczy temu obrazkowi bardziej niż kobieta z czerwonymi ustami, które nawet, gdy się nie otwierają, mówią: “Nie dam się, dam radę, przetrwam”.

Ukrainki - jak wszystkie kobiety, które próbuje się zawstydzać i mówić im, jakie powinny być i co im wypada, a co nie - zupełnie nie muszą się tym przejmować.

Dziennikarka Natalia Waloch jej ulubiona czerwona szminka. Fot: Archiwum prywatne

Титульний малюнок: Магдалена Данай

No items found.
Partner strategiczny
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka od 19 lat, związana z "Gazetą Wyborczą" i tygodnikiem "Wysokie Obcasy". Zajmuje się tematyką społeczną, prawami kobiet i polityką. Od marca 2022 r. zajmuje się na opisywaniem zbrodni rosyjskich okupantów - zbrodni wojennych gwałtów w Ukrainie. W czerwcu 2023 r. pojechała w Ukrainę z delegacją parlamentarzystów z Belgii i Polski, aby zebrać dowody rosyjskich zbrodni na kobietach. Mama Stanisława i Łucji.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.

Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.

Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.

Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.

Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy  – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.

Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.

Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.

Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością

Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.

Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.

Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.

Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.

Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.

20
хв

Kira: głosuję na Ciebie!

Jerzy Wójcik

 W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.

Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.

Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.

I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos. 

W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.

Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja

Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczek w wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.

A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.

Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej. 

Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.

W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.

To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.

20
хв

Gdy milczenie jest najgorsze

Olena Klepa

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

«Найскладніше тим, хто приїхав лише з мамою»

Ексклюзив
20
хв

Czat z wrogiem. Kto, po co i jak robi z nastolatków dywersantów i sabotażystów

Ексклюзив
20
хв

Tutaj nikt nie da się zastraszyć

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress