Exclusive
20
min

Słaba Rosja to szansa dla Białorusi

Aleksander Łukaszenka jest jednym z najbardziej przebiegłych i okrutnych dyktatorów w Europie, który sprawuje władzę na Białorusi od ponad 30 lat. Do czego jest zdolny do władzy? Dlaczego protesty w 2020 roku nie złamały reżimu? Jak białoruscy ochotnicy walczą po stronie Ukrainy? Czy osłabienie Rosji może przyspieszyć upadek Łukaszenki? Rozmawiamy o tym z Marcinem Strzyżewskim, autorem książki „Białoruś. Kartoflana dyktatura”.

Aldona Hartwińska

Aldona Hartwińska i Marcin Strzyżewski podczas nagrywania podcastu «Barszcz Talks»

No items found.

Zostań naszym Patronem

Dołącz do nas i razem opowiemy światu inspirujące historie. Nawet mały wkład się liczy.

Dołącz

„Wąsata frytka” lub drapieżnik w masce dobrego gospodarza

Aldona Hartwińska: Kim jest wąsata frytka?

Marcin Strzyżewski: Wąsata frytka to jest oczywiście tak zwany prezydent Białorusi. Aleksandr Łukaszenka jest jednym z najbardziej sprytnych i skutecznych polityków naszych czasów w Europie. Przypomnę, że ten człowiek jest głową Białorusi kilka lat dłużej, niż Putin rządzi Rosją, czyli przeszło 30 lat. W tej chwili bardzo wielu moich białoruskich znajomych nie pamięta czasów bez Łukaszenki, bo są młodsi niż jego rządy. Łukaszenka to człowiek bardzo przebiegły, skuteczny i niestety drapieżny. My bardzo często spotykamy się z wizerunkiem Łukaszenki jako trochę wiejskiego głupka, trochę dyrektora kołchozu radzieckiego, takiego prostego mężczyzny, ale skutecznego, silnego gospodarza. Celowo budowany wizerunek człowieka dobrotliwego, który w rzeczywistości jest potworem. Człowiekiem, który się nie cofnie przed absolutnie żadnym okrucieństwem, byle tę władzę zdobyć, a później utrzymać i najlepiej rozszerzyć. W mojej książce, bo to z niej prawdopodobnie wzięłaś “wąsatą frytkę”, jest więcej obraźliwych określeń, bo szczerze wierzę, że tego człowieka trzeba obrażać, trzeba się z niego śmiać, trzeba w niego uderzać, bo to jest naprawdę zła postać.

W swojej książce “Białoruś. Kartoflana dyktatura” przytaczasz mało znaną informację, że sam Łukaszenka mógł być rywalem Putina w drodze na Kreml. Faktycznie były w Łukaszence takie ambicje?

Ten człowiek miał i nadal, jak mi się wydaje, ma bardzo szerokie ambicje. W momencie, w którym on jeszcze rządził Białorusią, a to było za czasów, kiedy w Rosji rządził Jelcyn, on prawdopodobnie chciał zostać jego następcą. Stanąć na czele jakiegoś odbudowanego Związku Radzieckiego. Z naszego punktu widzenia może się to wydawać zupełnie absurdalne ale pomyślmy o tym trochę inaczej. 

Dla nas rozpad Związku Radzieckiego to fakt, to się wydarzyło i my poszliśmy dalej. A ci ludzie, tutaj mam na myśli przede wszystkim Putina, uważają, że ten proces jeszcze się nie skończył. Zresztą wydarzenia w Czeczenii mogły im to bardzo wyraźnie pokazać, że to dzieje się dalej. Wielokrotnie w trakcie tego, co oni nazywają specjalną wojenną operacją, padały w propagandowych przekazach argumenty, że jeśli tej wojny nie wygrają, jeśli nie powstrzymają tego strasznego europejsko-amerykańsko-ukraińskiego wroga, to Rosja nie przetrwa, rozpadnie się, że Rosję chcą podzielić zewnętrzni wrogowie. Myślę, że jest to dość czytelne i widoczne, że postrzegają proces rozpadu imperium jako wciąż trwający. A jeśli on wciąż trwa, to znaczy, że można go i zatrzymać i odwrócić, ale też można go swoimi porażkami przyspieszyć. 

Prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka i prezydent Rosji Władimir Putin. Foto: Gavriil Grigorov / AFP/ East News

Więc myślę, że Łukaszenka w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych snujący ambitne plany, mógł sobie wyobrażać powrót czasów radzieckich. Człowiek pochodzący z Białorusi na czele tego wielkiego związkowego państwa absolutnie nie byłby czymś egzotycznym. Breżniew urodził się na terenie dzisiejszej Ukrainy. Chruszczow na pograniczu rosyjsko-ukraińskim po stronie rosyjskiej, ale dużą część życia spędził po stronie ukraińskiej. Był wcześniej oczywiście Józef Stalin, który urodził się w Gruzji, więc Łukaszenka na moskiewskim “tronie” był czymś, co wpisywało się w jego wyobrażenie o świecie. Więc te ambicje, myślę, jak najbardziej były zrozumiałe.

Choć te wielkie plany mu zupełnie nie wyszły, to mimo wszystko, nie wycofał się.

Te ambicje w dużym stopniu mu nie wyszły, a jednocześnie nie mógł się z nich wycofać. On musi się tej władzy trzymać. Jak większość dyktatorów popełnił już zbyt wiele zbrodni, ma zbyt wielu wrogów i jedyne, co chroni jego samego, jego rodzinę, majątek czy bliskich współpracowników, to jest właśnie władza. Jej nie da się już oddać na tym etapie.

Ja celowo zapytałam cię o tę wąsatą frytkę, bo wizerunek Łukaszenki głównie buduje się na podstawie memów, a o samej Białorusi wiemy niewiele. Dlaczego nas Białorusini nie interesują? Dlaczego nie patrzymy w kierunku Białorusi jako rosnącego zagrożenia albo czegoś, czego powinniśmy się nauczyć? 

Ja przede wszystkim bardzo bym nie chciał kogokolwiek oskarżać o jakiś brak zainteresowania. Ludzka uwaga jest skonstruowana w określony sposób. Nie jesteśmy w stanie interesować się wszystkim. I tutaj jest to zupełnie naturalne, że my ten kierunek wschodni sobie w głowie łączymy w jakąś taką wspólną przestrzeń. Bo to w dużej mierze jest wspólna przestrzeń. Białoruś w tej trójce państw wschodniosłowiańskich jest najmniej sensacyjna. Bo mamy Rosję, w której działo się przez lata bardzo wiele, która była najbogatsza, największa, najgroźniejsza. Siłą rzeczy tę uwagę przyciągała, bo byłoby dziwne gdybyśmy nie interesowali się tym dużym, silnym, agresywnym sąsiadem, znajdującym się tuż obok. Druga w tej trójce jest Ukraina, na której wydarzenia polityczne były ciekawsze, bardziej gwałtowne. Tam się więcej działo, więcej zmieniało, zwłaszcza oczywiście od roku 2014. Nasza uwaga, od tamtej pory, skupiła się na wojnie i w tym wszystkim Białoruś była gdzieś z boku, cicha, spokojna. Oczywiście tam się działo źle, pod wieloma względami nawet bardzo źle. Były duże protesty, choć nie tak duże jak w 2020 roku, byli więźniowie polityczni, byli ludzie, którzy znikali. Ale tak naprawdę białoruskie społeczeństwo, aż do roku 2020, żyło w pewnego rodzaju uśpieniu. Wiele razy słyszałem od znajomych Białorusinów opowieści, że mieli swój biznes, pracę, czym się zajmowali… i dopóki nie stawali przeciwko tej władzy to mogli sobie normalnie żyć, robić swoje. Ale przyszedł czas zderzenia z nieudolnym aparatem państwa. Pojawił się COVID, a Łukaszenka zaczął wszystko negować i opowiadać głupoty o tym, żeby się leczyć jeżdżąc na traktorach. 

Czy my w ogóle wiemy, jaka jest liczba ofiar COVID-u na Białorusi? 

W swojej książce starałem się do tego dotrzeć, rozmawiałem z lekarzami białoruskimi, ale prawdę mówiąc my ogólnie na temat statystyk w Białorusi wiemy bardzo niewiele. Nawet liczba mieszkańców nie jest do końca znana. To jest coś, co możemy próbować oszacować.

Ale raczej to było dużo ofiar? 

Prawdopodobnie dużo, przy czym wydaje mi się, że tutaj ta liczba nie jest aż tak ważna. Nawet jakby to było 10 osób, to nie o to chodzi. Chodzi o to, że istniał kryzys, zagrożenie, a państwo nie dość, że nie radziło sobie z jego rozwiązaniem, to jeszcze udawało, że problemu nie ma. Próbowano to zafałszować, co wywołało dość zrozumiałą reakcję u ludzi. Bo nagle się zderzyli z tą machiną państwową, która okazała się nieludzka, okrutna, kompletnie nieustępliwa.

Był COVID, potem były sfałszowane wybory prezydenckie i wybuch wielkich protestów. Dlaczego zatem nie udało się Łukaszenki w 2020 roku odsunąć od władzy? 

Niektórzy moi znajomi Białorusini twierdzą, że do ucieczki Łukaszenki z kraju było blisko. Ponoć część rodziny była ewakuowana, być może sam Łukaszenka przez parę dni przebywał poza krajem i dopiero kiedy zrozumiał, że da radę to wygrać, to wrócił, zaczął się pokazywać przed kamerą. Ale to są plotki.

Protesty przeciwko władzy Alaksandra Łukaszenki. Mińsk, październik 2020. Foto: AFP / East News

Ale był taki moment, że wydawało się, że nawet wojsko stanie po stronie ludzi.

Słyszałem pewną wypowiedź w prywatnej rozmowie, że niektóre oddziały wojskowe czekały na rozkaz nowej pani prezydent, by stanąć po stronie protestujących, ale ten rozkaz nie nadszedł. Nie będę tego oceniał, bo faktycznie nie wiem czy tak było. Natomiast nie wiem, co ja bym zrobił na miejscu takiego polityka. Ten rozkaz byłby jednocześnie rozpoczęciem wojny domowej, która prawdopodobnie skończyłaby się też ingerencją wojsk rosyjskich, które jeszcze wtedy nie były zajęte walką w Ukrainie. Armia rosyjska była wtedy liczniejsza (według niektórych statystyk mamy już milion ofiar śmiertelnych po stronie rosyjskiej, przyp. red.), a także wyobrażenie o potędze Rosji było zupełnie inne. Więc rozumiem, dlaczego się tego bali. 

Protesty, rozpoczęte w 2020 roku były faktycznie wydarzeniem, które wywróciło życie każdego Białorusina, jakiego spotkałem, do góry nogami.

Chociaż ja spotykam tych Białorusinów, którzy z Białorusi wyjechali. Prawdopodobnie gdyby porozmawiać z tymi, którzy tam zostali, mieszkają w mniejszych miejscowościach, bardzo możliwe, że ogromna część z nich powiedziałaby, że dla nich się nic nie zmieniło. 

Kim są ci ludzie, którzy teraz są w Ukrainie? Czy są właśnie ci emigranci, czy uciekinierzy po 2020 roku? Czy to są ludzie, którzy dopiero wyjechali po rozpoczęcie pełnowymiarowej wojny?

Tutaj jest kilka odpowiedzi, bo wiadomo, że to są bardzo różni ludzie, o bardzo różnej przeszłości. Na pewno pewnego rodzaju rdzeń tych ludzi, walczących dziś w Ukrainie, to są ci Białorusini, którzy wyjechali na teren Ukrainy jeszcze na długo przed rokiem 2020. To ochotnicy, którzy walczyli jeszcze za czasów strefy ATO na Donbasie. Wówczas dla Ukraińców to była jakaś kompletna abstrakcja: oni pukali do dowódców jednostek ukraińskich i mówili “dzień dobry, jesteśmy Białorusinami, chcemy karabiny”, a ludzie patrzyli na nich z dużym zdziwieniem, bo nie było wiadomo o co chodzi. 

Czy to szpiedzy jacyś.

No tak, bo już w roku 2014 było jasne, że Białoruś jest po stronie Rosji i Putina jako państwo. Nie jako społeczeństwo, jako państwo. To jest ważne, żeby to oddzielić w tym konkretnym przypadku. Więc są tam właśnie ci ochotnicy z wojny w Donbasie, dziś najbardziej doświadczeni. Są też ludzie, którzy uciekli po 2020 roku i to jest faktycznie dość spora grupa. W książce opowiadam o moich przyjaciołach, którzy wyjechali po pobiciach, zastraszeniach, czy wręcz torturach. Ale są i tacy, którzy w roku 2022 po prostu powiedzieli: wojna wybuchła, ja muszę być tam. Więc to są bardzo różni ludzie, ale myślę, że wszystkich tutaj łączy jedna świadomość. Świadomość tego, że nie da się w tej chwili wygrać z Łukaszenką w Białorusi. Próbowali, ale to nie wyszło. Jest bardzo wiele teorii na temat tego, dlaczego to nie wyszło, dlaczego w roku 2020 się nie udało. Można na ten temat mówić długo, ale fakt jest taki, że nie wyszło i próba podniesienia jakiegoś kolejnego powstania w tej chwili w Białorusi będzie trudna, choćby dlatego, że ci najbardziej zaangażowani po prostu wyjechali. 

No tak, ale z drugiej strony zagrożenie ingerencją rosyjskiego wojska w ewentualne protesty już się znacznie zmniejszyła.

Zmniejszyła się, ale ona się też zmniejsza z każdym dniem i z każdym dwusetnym (poległym żołnierzem, przyp. red.) Rosjaninem. Im słabsza będzie Rosja, tym większa jest szansa na to, że także reżim w Białorusi osłabnie. Ponadto obawa o to, że Rosja ostatecznie Białoruś połknie, anektuje, wchłonie, cały czas jest żywa. A im słabsza jest Rosja, tym mniejsza jest szansa, że będą w stanie to zrobić. Więc osłabianie Rosji jest działaniem na korzyść Białorusi. Ale jest jeszcze jeden aspekt, nie mniej ważny, że w tej chwili Białoruś zdobywa silnego sojusznika. 

Jeśli wyobrazimy sobie sytuację, w której dochodzi w Rosji w konsekwencji wojny do dużego kryzysu politycznego, a myślę, że ta wojna nie skończy się inaczej, bo jeśli nie dojdzie do tego kryzysu, to ta wojna może się zamrozić, ale nie zakończyć. Jeśli tam faktycznie skończą się pieniądze, ludzie wyjdą na ulicę, władza zacznie się gryźć między sobą i jeśli wtedy Białorusini będą mieli wsparcie Ukrainy, to faktycznie będzie szansa, że będzie się dało przeprowadzić na przykład scenariusz syryjski, czyli błyskawiczna, szybka akcja z poparciem ludności, która doprowadzi do stworzenia nowego państwa białoruskiego, które, co jest bardzo istotne, w zamierzeniu tych ludzi będzie demokratyczne, proeuropejskie i propolskie. 

Białorusini lubią Polaków? 

Białorusini pamiętają, że Wielkie Księstwo Litewskie było przede wszystkim państwem etnicznie i językowo w ogromnym stopniu białoruskie. Że my byliśmy jednym państwem. Oni wspominają to bardzo ciepło. Ja bardzo często słyszę od Białorusinów bardzo pozytywne wypowiedzi na temat Polski, zarówno tej historycznej, jak i tej współczesnej. Przez tą bliskość kulturową i językową, bo język białoruski jest jeszcze bliższy polskiemu niż ukraiński, im jest bardzo łatwo tutaj przyjeżdżać do pracy, uczyć się. I prawdę mówiąc momentami mnie to wręcz szokuje, jak słyszę takie historie na przykład, że szło dwóch kolegów Białorusinów po Warszawie i jeden z nich mówi: wyobraź sobie, jakby pięć lat mi ktoś powiedział, że będziemy po Warszawie spacerować, to bym nie uwierzył. A umówmy się, Warszawa jest pięknym miastem, ale to nie jest Tokio, czyli jakieś egzotyczne marzenie podróżnicze i jakoś ekstremalnie atrakcyjne. A dla tych ludzi tak, Polska jest bardzo atrakcyjnym kierunkiem pod praktycznie każdym względem, zarówno żeby tu pracować i się uczyć. I podglądać to jak nam poszło po upadku Związku Radzieckiego.

Swoją drogą w Polsce tej optyki kompletnie nie widać, ale zarówno Ukraina, jak i Rosja i Białoruś bardzo często w swoich mediach, oczywiście nie tych propagandowych, tylko tych bardziej niezależnych, przedstawiają Polskę jako przykład państwa sukcesu. Patrzcie, im ta transformacja wyszła, spójrzmy, co Polska zrobiła dobrze, czego my nie umieliśmy.

Białorusini walczą z Rosją, słaba Rosja to silniejsza Białoruś. Powiedziałeś, że budują sobie sojusz, tylko że większość Białorusinów, którzy walczą w Ukrainie, są anonimowi. Jak budować sojusz na bazie anonimowości i tajemnicy?

Kiedy ja mówię o budowaniu sojuszu, to tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, czy ogół społeczeństwa będzie znał ich nazwiska czy widział ich twarze. Ważne jest to, aby o tym, co ci ludzie zrobili dla Ukrainy, wiedzieli generałowie, żeby to wiedział prezydent Ukrainy, parlament Ukrainy. Bo to są właśnie ci ludzie, którzy w pewnym momencie będą musieli podjąć decyzję o działaniach otwartych lub skrytych, o jakimś wsparciu. Przy czym też trzeba powiedzieć jasno, są na przykład ludzie, moi bardzo bliscy przyjaciele, którzy ukrywają swoje twarze, a później się okazuje, że te twarze się pojawiają w reportażach białoruskiej telewizji państwowej. Bo bardzo często te osoby były zaangażowane w działalność opozycyjną jeszcze na terenie Białorusi. Nie da się ukryć, że oczywiście służby Łukaszenki próbują i próbowały te struktury infiltrować. Nie da się wykluczyć, że tam się zdarzały też skuteczne próby takiej infiltracji. Niemniej faktycznie jest tak, że nawet rodziny walczących Białorusinów często nie wiedzą, co się dzieje z krewnymi. 

To reżim, który jest okrutny, brutalny i absolutnie nie ma jakichś ludzkich odruchów. Jeśli uznają, że trzeba kogoś zabić, torturować, męczyć, nękać albo po prostu utrudnić mu życie, nie pozwolić mu pracować, zakładać biznesu, jego dzieciom uczyć się w szkołach, to będą to robić. Raczej nie ma takiej rzeczy, do której się nie posuną. 

Zgłasza się człowiek i mówi, że do jego rodziców przyszło KGB i jest rozmowa, co tym rodzicom poradzić, w jaki sposób ich poinstruować, żeby to białoruskie KGB się odczepiło. Nie będę tutaj publicznie mówił, co trzeba zrobić, bo oni wtedy będą wiedzieli, że to jest swojego rodzaju gra, która dzieje się cały czas. Dla rodzin Białorusinów, będących na froncie, to jest duże zagrożenie. My tutaj mówimy o reżimie, który morduje ludzi. 

I nigdy nie wiesz, jak daleko się posuną. To też widzimy po stronie rosyjskiej. Kiedy była Bucza, pomyśleliśmy sobie, że dalej się już nie posuną. A później były masowe groby w Izium, rozstrzeliwanie jeńców, zrzucanie białego fosforu i bombardowanie szpitali dziecięcych.

Mam wrażenie Białoruś była kilka kroków z przodu. O dwa, trzy lata z przodu z tym, na co sobie mogli pozwolić. I bardzo możliwe, że byli przez Putina i Rosję byli traktowani jako swego rodzaju poligon: co społeczeństwo da radę znieść? Jeśli tam zniosą, u nas też sobie na to pozwolą.

Białorusini podczas ćwiczeń wojskowych przed wyjazdem do Ukrainy. Foto: Michał Dyjuk /AP/ East News

A czy reżim Łukaszenki widzi zagrożenie w uczestnictwie Białorusinów w tej wojnie? 

Zakładam, że skoro powstają takie reportaże jak te, o których mówiłem, czyli aktywne próby dyskredytacji konkretnych ludzi, to myślę, że tak. Oni zresztą starają się przedstawić te sytuacje u siebie w mediach w sposób znacznie bardziej groźny. W swoich mediach próbują zbudować jakiś obraz skoordynowanych działań białorusko-opozycyjnych i polskich. O tym, że w Polsce powstają obozy szkoleniowe, tłumy białoruskich migrantów są szkolone do inwazji na Białoruś. Szczerze mówiąc, ja osobiście nie byłbym wielkim przeciwnikiem tego rodzaju działań. Bo jeśli można powstrzymać człowieka, który katuje ludzi, torturuje ich, nie daje im żyć i utrzymuje ich w biedzie, po prostu kradnąc, i jeszcze współpracuje z rosyjską machiną ludobójstwa - ja chciałbym żyć w państwie, które by aktywniej i agresywniej działało przeciwko takiemu. Jeszcze tutaj zbudowałbym taki ciąg logiczny, że skoro Łukaszenka bał się konkurentów politycznych, takich jak na przykład wideobloger Cichanouski czy jego żona, no to tym bardziej będzie się bał ludzi, którzy latają dronami, czy bombardują rosyjskie czołgi.

Pojedziesz jeszcze do Rosji?

Kiedy zaczynałem studia filologiczne, miałem w głowie, że poznam sobie ciekawy kawał świata, bo język rosyjski to nie była tylko Rosja. To jest Ukraina, Białoruś, Kazachstan. Można się dogadać i na Kaukazie, i w Azji Środkowej. Będę mógł sobie pozwiedzać, pojeździć z plecakiem. I trochę faktycznie pojeździłem.

Poznawanie tego było ciekawsze niż wyjazd na przykład do takiej Francji. Ja się wcześniej w podstawówce, w gimnazjum, w liceum uczyłem języka francuskiego, zdawałem maturę z francuskiego. Francja jest bardzo fascynującym krajem, ale nie oszukujmy się, w porównaniu do Rosji jest po prostu nudna. Tam się mało dzieje. Jedziesz i podziwiasz katedry. Nie przeżyjesz przygody w Europie Zachodniej takiej, że ubierasz plecak i jedziesz tam pociągiem w nieznane... 

Trzydzieści godzin do następnej stacji. 

Ja mam taką granicę, że powyżej 24 godzin to zaczyna być czas, kiedy opłaca się przebrać w dres. Na krócej nie ma sensu. Mój rekord to była właśnie Moskwa - Irkuck. To było ponad 100 godzin w pociągu. I pomijając oczywiście to, że do Rosji w tej chwili nie planuję wracać, to chciałoby się pojechać takim pociągiem jeszcze raz.

Bo dopóki nie dojdzie do potężnego kryzysu gospodarczo-politycznego w Rosji, ta wojna się nie skończy.

Nieważne, czy to będzie Putin osobiście, czy ktoś z tego obecnego układu, należy zakładać, że ta wojna wybuchnie po raz kolejny albo będzie trwała dalej. Tam się musi przebudować cały ten system i to będzie bardzo bolesny, długotrwały proces o zupełnie nieprzewidywalnych skutkach. Nie jest powiedziane, że ta Rosja, która powstanie w wyniku tego procesu, nie będzie agresywna. Możliwe, że będzie, ale jest duża szansa, że po prostu uznają, że jednak wojny po prostu nie przynoszą im korzyści. 

Ja szczerze wierzę, że ta zmiana społeczna jest możliwa. Bo wszystkie społeczeństwa, które dzisiaj są demokratyczne, przepełnione miłością do człowieka i z prawami człowieka na pierwszym miejscu, kiedyś były okrutnymi, wojującymi ze sobą nawzajem tworami. Wszyscy to przeszliśmy. Francja była miejscem pełnym przemocy, Polska była miejscem pełnym przemocy. To jest normalne. Ta przemiana jest naturalna. Tylko, że taka przemiana trwa. Rosja ma ten problem, że przez przynajmniej ostatnich 100 lat, kiedy tylko pojawiali się ludzie, którzy chcą żyć inaczej, są eliminowani.

Pytałaś, czy pojadę do Rosji. Po tej wojnie zostaną dziesiątki, a prawdopodobnie nawet nawet setki tysięcy ludzi, którzy albo ją osobiście przeszli, albo przeszli ją ich bliscy, albo ci bliscy zginęli. I ludzie, których domy zostały uszkodzone przez drony, które trafiły nie tam, gdzie miały trafić. Tam będzie pełno nienawiści. Wojna jest jak zaraza. Ona zaraża nienawiścią. I człowiek, który nie miał nic do Ukraińców, któremu oni nic złego nie zrobili, ale dostał dronem w głowę jego brat, jego syn, jego ojciec, jego kuzyn, jego najlepszy przyjaciel - będzie nienawidził Ukraińców. Tacy będą też nienawidzić wszystkich tych, którzy im pomagali. I to niestety w Rosji nie zostanie w żaden sposób przepracowane, bo nie pomogli w tym społeczeństwie weteranom II wojny światowej, nie pomogli weteranom z Afganistanu. Ci ludzie uciekną najprawdopodobniej w tradycyjny sposób radzenia sobie z traumami, czyli w alkohol, który dodatkowo będzie ich pchał w stronę agresji i patologii.

I w którymś momencie podróży po Rosji trafimy na takiego człowieka. Będzie prawdopodobnie trudno ukryć, że jesteśmy zza granicy, szybko może wyjść, że jesteśmy z Polski. Kraju sojuszniczego Ukrainy, który przywoła wszystkie najgorsze skojarzenia. 

Taki człowiek może być pijany, może mieć nóż. A taki człowiek, który na przykład był na tej wojnie, jest straumatyzowany, może po prostu nie mieć z tym problemu, żeby cię zacząć tym nożem dźgać. Może mieć kolegów. Mogą miejscowi stanąć po jego stronie. Nawet i policja może go poprzeć.  Jeszcze nie wiemy, jakim państwem będzie przyszła Rosja, ale tego typu scenariuszy niestety jest bardzo wiele. 

A takich ludzi, którzy wrócili z frontu, będzie bardzo wielu.

Tak, ale nawet jeśli to ryzyko nie będzie w efekcie takie, to świat jest ogromny i bardzo piękny. Jest bardzo wiele miejsc, gdzie możesz jeździć bez tego typu obaw. Więc ja, prawdę mówiąc, nastawiam na to, że jak ta wojna się skończy, to ja sobie pojadę nad morze Czarne, gdzieś między Mikołajowem i Chersoniem. Wejdę sobie na Hoverlę. Ty to dobrze rozumiesz - jeśli będziemy mogli sobie siedzieć w tych  miejscach i patrzeć na przelatujący po niebie samolot pasażerski, to będzie bardzo miłe uczucie. I takie wrażenie, że my też się do tego przyczyniliśmy. 

No items found.
Dołącz do newslettera
Thank you! Your submission has been received!
Oops! Something went wrong while submitting the form.

Dziennikarka i autorka książek (m.in. "Szwecja. Gdzie wiking pije owsiane latte"). Dostarcza pomoc wojskowym na linię frontu. Wojnę po raz pierwszy na własne oczy zobaczyła w grudniu 2022 roku. Wtedy podjęła decyzję, że będzie wracać na front z pomocą jak najczęściej. Dziś mówią o niej чоткий тил, czyli solidne zaplecze. Żołnierze skutecznie walczą karabinami, a ona jest zapleczem z kamerą i aparatem, które czuje obowiązek mówienia głośno o tym, co się dzieje. Chce być dalej na miejscu - pomagać i pokazywać wojenną rzeczywistość - nie zawsze w czarnych i smutnych barwach.

Zostań naszym Patronem

Nic nie przetrwa bez słów.
Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.

Dołącz

Tutaj Ukraińcy leczą się z samotności, rozmawiają, uczą się, tworzą, wspierają nawzajem i dbają o to, by ich dzieci nie zapomniały ojczystej kultury.
Tutaj przedsiębiorcy płacą podatki do polskiego budżetu, a odwiedzający zbierają środki na Siły Zbrojne Ukrainy i wyplatają siatki maskujące dla frontu.
UA HUB to miejsce znane i rozpoznawalne wśród Ukraińców w całej Polsce.

Olga Kasian ma ponad dziesięcioletnie doświadczenie we współpracy z wojskiem, organizacjami praw człowieka i inicjatywami wolontariackimi. Łączy wiedzę z zakresu komunikacji społecznej, relacji rządowych i współpracy międzynarodowej.
Dziś jej misją jest tworzenie przestrzeni, w której Ukraińcy w Polsce nie czują się odizolowani, lecz stają się częścią silnej, solidarnej wspólnoty.

Olga Kasian (w środku) z gośćmi na koncercie japońskiego pianisty Hayato Sumino w UA HUB

Diana Balynska: Jak narodził się pomysł stworzenia UA HUB w Polsce?

Olga Kasian: Jeszcze przed wojną, po narodzinach córki, mocno odczułam potrzebę stworzenia miejsca, w którym mamy mogłyby pracować czy uczyć się, podczas gdy ich dzieci spędzałyby czas z pedagogami obok. Tak narodził się pomysł „Mama-hubu” w Kijowie — przestrzeni dla kobiet i dzieci. Nie zdążyłam go wtedy zrealizować, bo przyszła pełnoskalowa inwazja. Ale sama koncepcja została — w głowie i na papierze.

Kiedy znalazłyśmy się z córką w Warszawie, miałam już duże doświadczenie organizacyjne: projekty wolontariackie, współpraca z wojskiem. Widziałam, że tu też są Ukraińcy z ogromnym potencjałem, przedsiębiorcy, ludzie z różnymi kompetencjami, które mogłyby służyć wspólnocie. Ale każdy działał osobno. Pomyślałam wtedy, że trzeba stworzyć przestrzeń, która nas połączy: biznesom da możliwość rozwoju, a społeczności — miejsce spotkań, nauki i wzajemnego wsparcia.

Właśnie wtedy doszło do spotkania z przedstawicielami dużej międzynarodowej firmy Meest Group, założonej przez ukraińską diasporę w Kanadzie (jej twórcą jest Rostysław Kisil). Kupili w Warszawie budynek na własne potrzeby, a ponieważ chętnie wspierają inicjatywy diaspory, stali się naszym strategicznym partnerem. Udostępnili nam przestrzeń i wynajmują ją rezydentom UA HUB na preferencyjnych warunkach. To był kluczowy moment, bo bez tego stworzenie takiego centrum w Warszawie byłoby praktycznie niemożliwe.

Dziś rozważamy powstanie podobnych miejsc także w innych polskich miastach, bo często dostajemy takie sygnały i zaproszenia od lokalnych społeczności.

Kim są rezydenci UA HUB i co mogą tutaj robić?

Nasi rezydenci są bardzo różnorodni: od szkół językowych, zajęć dla dzieci, szkół tańca, pracowni twórczych, sekcji sportowych, po inicjatywy kulturalne i edukacyjne, a także usługi profesjonalne — prawnicy, lekarze, specjaliści od urody. Łącznie działa tu już około 40 rezydentów i wszystkie pomieszczenia są zajęte.

Ich usługi są płatne, ale ceny pozostają przystępne. Mamy też niepisaną zasadę: przynajmniej raz w tygodniu w Hubie odbywają się bezpłatne wydarzenie — warsztat, wykład, zajęcia dla dzieci czy spotkanie społecznościowe. Są też kobiety, które przychodzą do nas, by wyplatać siatki maskujące dla ukraińskiego wojska — dla takich inicjatyw przestrzeń jest całkowicie bezpłatna. Dzięki temu każdy może znaleźć coś dla siebie, nawet jeśli akurat nie stać go na opłacanie zajęć.

W UA HUB zawsze jest ktoś, kto wyplata siatki maskujące. To symbol – potrzeba, która się nie kończy.

Wszyscy rezydenci huba działają legalnie: mają zarejestrowaną działalność gospodarczą lub stowarzyszenie, płacą podatki. Dzięki temu mogą korzystać z systemu socjalnego, na przykład z programu 800+.

To dla nas bardzo ważne. Większość rezydentów to kobiety, mamy, które łączą pracę z wychowywaniem dzieci. Formalne uregulowanie spraw daje im poczucie bezpieczeństwa i możliwość spokojnego planowania życia na emigracji.

Bycie rezydentem UA HUB to jednak dużo więcej niż wynajem pokoju. To wejście do środowiska: sieci wsparcia, wymiany doświadczeń, potencjalnych klientów i partnerów. A przede wszystkim — do wspólnoty, która buduje siłę i odporność całej ukraińskiej społeczności w Polsce.

Dla odwiedzających Hub to z kolei możliwość „zamknięcia wszystkich spraw” w jednym miejscu: od zajęć dla dzieci i kursów językowych, przez porady prawników i lekarzy, aż po wydarzenia kulturalne czy po prostu odpoczynek i spotkania towarzyskie. Żartujemy czasem, że mamy wszystko oprócz supermarketu.

Czym UA HUB różni się od innych inicjatyw dla Ukraińców?

Po pierwsze, jesteśmy niezależnym projektem — bez grantów i dotacji. Każdy rezydent wnosi swój wkład w rozwój przestrzeni. To nie jest historia o finansowaniu z zewnątrz, ale o modelu biznesowym, który sprawia, że jesteśmy samodzielni i wolni od nacisków.

Po drugie, łączymy biznes z misją społeczną. Tu można jednocześnie zarabiać i pomagać. Tak samo w codziennych sprawach, jak i w sytuacjach kryzysowych. Kiedy zmarł jeden z naszych rodaków, to właśnie tutaj natychmiast zebraliśmy środki i wsparcie dla jego rodziny. To siła horyzontalnych więzi.

Dzieci piszą listy do żołnierzy

Wasze hasło brzmi: „Swój do swego po swoje”. Co ono oznacza?

To dla nas nie jest hasło o odgradzaniu się od innych, ale o wzajemnym wsparciu.  Kiedy ktoś trafia do obcego kraju, szczególnie ważne jest, by mieć wspólnotę, która pomoże poczuć: nie jesteś sam. W naszym przypadku to wspólnota Ukraińców, którzy zachowują swoją tożsamość, język, kulturę i tradycje, a jednocześnie są otwarci na współpracę i kontakt z Polakami oraz innymi społecznościami.

Dlatego dbamy, by Ukraińcy mogli pozostać sobą, nawet na emigracji. Organizujemy kursy języka ukraińskiego dla dzieci, które urodziły się tutaj albo przyjechały bardzo małe. To dla nich szansa, by nie utracić korzeni, nie zerwać więzi z własną kulturą. Nasze dzieci to nasze przyszłe pokolenie. Dorastając w Polsce, zachowują swoją tożsamość.

Drugi wymiar hasła to wzajemne wspieranie się w biznesie. Ukraińcy korzystają z usług i kupują towary od siebie nawzajem, tworząc wewnętrzny krwiobieg gospodarczy. W ten sposób wspierają rozwój małych firm i całej wspólnoty.

Podkreśla Pani, że UA HUB jest otwarty także dla Polaków. Jak to wygląda w praktyce, zwłaszcza w czasie narastających nastrojów antyukraińskich w części polskiego społeczeństwa?

Jesteśmy otwarci od zawsze. Współpracujemy z polskimi fundacjami, lekarzami, nauczycielami, z różnymi grupami zawodowymi. UA HUB to nie „getto”, ale przestrzeń, która daje wartość wszystkim.

Tutaj Polacy mogą znaleźć ukraińskie produkty i usługi, wziąć udział w wydarzeniach kulturalnych i edukacyjnych, poznać ukraińską kulturę. To działa w dwie strony — jest wzajemnym wzbogacaniem się i budowaniem horyzontalnych więzi między Ukraińcami i Polakami.

Malowanie wielkanocnych pisanek

Negatywne nastawienie czasem się pojawia ale wiemy, że to często efekt emocji, politycznej retoryki czy zwykłych nieporozumień. Osobiście podchodzę do tego spokojnie, bo mam duże doświadczenie pracy w stresie — z wojskiem, organizacjami praw człowieka, z wolontariuszami.

Strategia UA HUB jest prosta: pokazywać wartość Ukraińców i tworzyć wspólne projekty z Polakami. Dlatego planujemy np. kursy pierwszej pomocy w języku polskim.

To dziś niezwykle ważne — żyjemy w świecie, gdzie istnieje realne zagrożenie ze strony Rosji i Białorusi. Nawet jeśli nie ma otwartego starcia armii, to groźba ataków dronowych czy rakietowych jest formą terroru. A strach czyni ludzi podatnymi na manipulacje.

Dlatego tak ważne jest, byśmy się łączyli, dzielili doświadczeniem i wspierali. To nie tylko kwestia kultury i integracji społecznej. To także przygotowanie cywilów, szkolenia, a czasem nawet inicjatywy związane z obronnością. Polacy i Ukraińcy mają wspólne doświadczenie odporności i walki o wolność. I tylko razem możemy bronić wartości demokratycznych i humanistycznych, które budowano przez dziesięciolecia.

Obecnie dużo mówi się o integracji Ukraińców z polskim społeczeństwem. Jak to rozumiesz i co UA HUB robi w tym kierunku?

Integracji nie należy traktować jak przymusu. To naturalny proces życia w nowym środowisku.  Nawet w granicach jednego kraju, gdy ktoś przeprowadza się z Doniecka do Użhorodu, musi się zintegrować z inną społecznością, jej tradycjami, językiem, zwyczajami.
Tak samo Ukraińcy w Polsce — i trzeba powiedzieć jasno: idzie im to szybko.

Ukraińcy to naród otwarty, łatwo uczący się języków, przejmujący tradycje, chętny do współpracy. Polska jest tu szczególnym miejscem — ze względu na podobieństwa kulturowe i językowe. — Sama nigdy nie uczyłam się polskiego systematycznie, a dziś swobodnie posługuję się nim w codziennych sytuacjach i w pracy — dodaje.

Najważniejsze jednak są dzieci. One chodzą do polskich przedszkoli i szkół, uczą się po polsku, ale równocześnie pielęgnują ukraińską tożsamość.

Dorastają w dwóch kulturach — i to ogromny kapitał zarówno dla Ukrainy, jak i dla Polski. — Polacy nie mogą stracić tych dzieci. Bo nawet jeśli kiedyś wyjadą, zostanie w nich język i rozumienie lokalnej mentalności. To przyszłe mosty między naszymi narodami.
Zajęcia dla dzieci

Zdjęcia UA HUB

20
хв

Założycielka UA HUB Olga Kasian: „Nasza strategia to pokazywać wartość Ukraińców”

Diana Balynska

Joanna Mosiej: Drony, zalew dezinformacji. Dlaczego Polska tak nieporadnie reaguje w sytuacji zagrożenia ze strony Rosji, ale też wobec wewnętrznej, rosnącej ksenofobii?

Marta Lempart: Bo jesteśmy narodem zrywu. My musimy mieć wojnę i musimy mieć bohaterstwo – nie umiemy działać systematycznie. Teraz odłożyliśmy swoje husarskie skrzydła, schowaliśmy je do szafy. Ale gdy zacznie się dziać coś złego, ruszymy z gołymi rękami na czołgi.

Trudno mi w to uwierzyć. Mam wrażenie, że raczej próbujemy siebie uspokajać, że wojny u nas nie będzie.

Chciałabym się mylić, ale uważam, że będzie. Dlatego musimy się przygotować już teraz. Jeśli znów przyjdzie czas zrywu, to trzeba go skoordynować, utrzymać, wykorzystać jego potencjał. Zdolność do zrywu nie może być przeszkodą – powinna być bazą do stworzenia systemu, który wielu z nas uratuje życie.

Ale jak to zrobić?

Przede wszystkim powinniśmy się uczyć od Ukrainy. Żaden rząd nie przygotuje nas na wojnę – musimy zrobić to sami. Polska to państwo z tektury. Nie wierzę, że nasz rząd, jak estoński czy fiński, sfinansuje masowe szkolenia z pierwszej pomocy, czy obrony cywilnej. Więc to będzie samoorganizacja: przedsiębiorcy, którzy oddadzą swoje towary i transport, ludzie, którzy podzielą się wiedzą i czasem. My nie jesteśmy państwem – jesteśmy największą organizacją pozarządową na świecie. I możemy liczyć tylko na siebie oraz na kraje, które znajdą się w podobnej sytuacji.

A co konkretnie możemy zrobić od zaraz?

Wszystkie organizacje pozarządowe w Polsce – bez wyjątku – powinny przeszkolić się z obrony cywilnej i pierwszej pomocy. Trzeba, żeby ludzie mieli świadomość, co może nadejść, mieli gotowe plecaki ewakuacyjne, wiedzieli, jak się zachować. Bo nasz rząd kompletnie nie jest przygotowany na wojnę. Nie mamy własnych technologii dronowych, nie produkujemy niczego na masową skalę, nie inwestujemy w cyfryzację. Polska jest informatycznie bezbronna – u nas nie będzie tak jak w Ukrainie, że wojna wojną, a świadczenia i tak są wypłacane na czas. W Polsce, jak bomba spadnie na ZUS, to nie będzie niczego.

Brzmi to bardzo pesymistycznie. Sama czasami czuję się jak rozczarowane dziecko, któremu obiecywano, że będzie tylko lepiej, a jest coraz gorzej.

Rozumiem. Ale trzeba adaptować się do rzeczywistości i robić to, co możliwe tu i teraz. To daje ulgę. Najbliższe dwa lata będą ciężkie, potem może być jeszcze gorzej. Ale pamiętajmy – dobrych ludzi jest więcej.  Takich, którzy biorą się do roboty, poświęcają swój czas, energię, pieniądze.

Ale przecież wiele osób się wycofuje, bo boją się, gdy prorosyjska narracja tak silnie dominuje w przestrzeni publicznej.

Oczywiście, może się tak wydarzyć, że wiele osób się wycofa z zaangażowania. I to normalne. Historia opozycji pokazuje, że bywają momenty, kiedy zostaje niewiele osób. Tak było w Solidarności.  To teraz mamy takie wrażenie, że kiedyś wszyscy byli w tej Solidarności. Wszyscy nieustannie bili się z milicją. A Władek Frasyniuk opowiadał, że w którymś momencie było ich tak naprawdę może z  piętnastu. I tym, którzy siedzieli w więzieniach, czasami wydawało się, że już wszyscy o nich zapomnieli. Bo życie się toczyło dalej. Bogdan Klich spędził chyba z pięć lat w więzieniu. I to przecież nie było tak, że w czasie tych pięciu lat wszyscy codziennie pod tym więzieniem stali i krzyczeli „Wypuścić Klicha”.

Więc bądźmy przygotowani na to, że są okresy ciszy i zostanie nas “piętnaścioro”.

I to jest normalne, bo ludzie się boją, muszą się odbudować, a niektórzy znikają.

Ale przyjdą nowi, przyjdzie nowe pokolenie, bo taka jest kolej rzeczy. Ja w ogóle myślę, że Ostatnie Pokolenie będzie tym, które który obali następny rząd.

Ale oni są tak radykalni, że wszyscy ich hejtują.

Tak, hejtują ich jeszcze bardziej niż nas, co wydawało się niemożliwe. Mają trudniej, bo walczą z rządem, który jest akceptowany. Mają trudniej, bo za nami szli ludzie, którzy nie lubili rządu. A działania Ostatniego Pokolenia wkurzają wielu obywateli.
Tak, są radykalni. I gotowi do poświęceń. I jeżeli ta grupa będzie rosła i zbuduje swój potencjał to zmieni Polskę.  

Rozmawiały: Joanna Mosiej i Melania Krych

Całą rozmowę z Martą Lempart obejrzycie w formie wideopodcastu na naszym kanale YouTube oraz wysłuchacie na Spotify.

20
хв

Marta Lempart: „Polska to nie państwo, to wielka organizacja pozarządowa"

Joanna Mosiej

Możesz być zainteresowany...

Ексклюзив
20
хв

Plany ludobójstwa. Jak Rosja zamierza ostatecznie rozwiązać kwestię ukraińską

Skontaktuj się z redakcją

Jesteśmy tutaj, aby słuchać i współpracować z naszą społecznością. Napisz do nas jeśli masz jakieś pytania, sugestie lub ciekawe pomysły na artykuły.

Napisz do nas
Article in progress