Klikając "Akceptuj wszystkie pliki cookie", użytkownik wyraża zgodę na przechowywanie plików cookie na swoim urządzeniu w celu usprawnienia nawigacji w witrynie, analizy korzystania z witryny i pomocy w naszych działaniach marketingowych. Prosimy o zapoznanie się z naszą Polityka prywatności aby uzyskać więcej informacji.
Nowe blackouty: czy po atakach na elektrociepłownie do Europy ruszy kolejna fala uchodźców?
W ostatnim czasie Rosja przeprowadziła serię ataków z użyciem rakiet i dronów na ukraińskie obiekty energetyczne. Elektrownie Żmijewska i Trypilska zostały całkowicie zniszczone, a wszystkie bloki energetyczne w elektrowni Bursztyńska zostały uszkodzone. Terroryści zaatakowali również ukraińskie magazyny gazu. Robią wszystko, by przed nadchodzącą zimą pozbawić Ukraińców prądu i ciepła
Moment, w którym Rosjanie zaczęli niszczyć ukraińskie obiekty energetyczne, był dla nich najbardziej odpowiedni. Po pierwsze, mamy poważne braki w obronie powietrznej – nasze siły jednocześnie bronią linii frontu i miast. Pojedynczy system obrony przeciwlotniczej może pokryć miasto na linii frontu i grupę żołnierzy w gorącym punkcie. Sprawia to jednak, że jeszcze trudniej jest bronić równocześnie tyłów i frontu. To także fizycznie męczy obrońców.
Po drugie, Rosja wyciągnęła wnioski z poprzednich ataków na nasze stacje i sieci energetyczne. I postanowiła nie czekać na jesień, ale zaatakować, gdy jest ciepło i słonecznie – sami Ukraińcy nie przeczuwają nadchodzącej katastrofy. Poza tym jesienią 2022 r. Do Ukrainy trafiło sporo systemów obrony powietrznej, bo doniesienia o ukraińskich firmach działających na generatorach i zdjęcia Ukraińców gotujących na kuchenkach turystycznych rozeszły się po całym świecie. Teraz, niedługo przed początkiem sezonu wakacyjnego w Europie, widok zniszczonych ukraińskich elektrociepłowni nie poruszy już tak mocno emocji i wyobraźni ludzi Zachodu.
Jedna z ukraińskich elektrowni po ostrzale wroga. Fot: Evgeniy Maloletka/Associated Press/East News
Sytuacja jest jednak bardziej niż krytyczna i może mieć bezpośredni wpływ na Europę. W swoim wystąpieniu przed Radą Europejską prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski nie wykluczył, że infrastruktura ukraińskich elektrowni jądrowych może zostać zaatakowana przez Rosję:
– Rosja zniszczyła już prawie całą naszą energetykę cieplną. Tamy i wyposażenie elektrowni wodnych, a także infrastruktura gazowa są przedmiotem ataków terrorystycznych. Rosja nie rezygnuje z szantażu radiacyjnego, a w szczególności kontynuuje okrutną grę z bezpieczeństwem Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej.
Nie wykluczamy, że infrastruktura innych naszych elektrowni jądrowych i sieci dystrybucyjnych jest również zagrożona rosyjskim terrorem
Wszelkiego rodzaju drony i rosyjskie pociski balistyczne wielokrotnie uszkadzały sieci dystrybucyjne, na przykład w Chmielnickiej Elektrowni Jądrowej. Rosjanie uderzali w nią, ponieważ to właśnie ten obiekt stabilizuje przemysł i infrastrukturę aglomeracji kijowskiej. Zimą 2022 r. po ataku na dużą skalę odcięli prąd i ciepło na 46 godzin. Los kilku milionów Ukraińców wisiał na włosku: gdyby minimalne dostawy ciepła do mieszkań zostały wstrzymane, doszłoby do zniszczenia infrastruktury cywilnej. Nikt podczas wojny nie naprawiłby pękniętych kaloryferów ani nie poradziłby sobie z pleśnią w domach.
Rosja dobrze rozumie, że głównym fundamentem oporu w Ukrainie są ludzie. Putin lubi efekt paniki, strachu i nowych fal uchodźców. Od 10 października do 21 listopada 2022 r. do Polski wyjechało 996 800 obywateli Ukrainy, głównie matek z dziećmi. Odcięcie kolejnej części ukraińskiej populacji od Ukrainy jest bardzo ważnym celem rosyjskiego przywództwa.
Nie jest to jednak jedyny cel rosyjskiej armii. W kwietniu wróg zaatakował dwa podziemne magazyny gazu w obwodzie stryjskim za pomocą dronów i pocisków rakietowych. Firma Naftogaz Ukrainy wyjaśniła, że był to trzeci atak na obiekty gazowe w Stryju w obwodzie lwowskim.
Zadanie rosyjskich terrorystów jest jasne. Ukraina przetrwała ostatni sezon grzewczy całkowicie na własnym gazie. Jeśli wrogowi nie uda się zakłócić sezonu grzewczego 2024/25, to przynajmniej spróbuje uczynić go znacznie droższym dla naszego kraju – by zmęczeni i doprowadzeni do ubóstwa Ukraińcy pod presją wielkich wydatków poprosili Rosję przynajmniej o jakiś rodzaj spokoju. I żeby kupowali gaz od krajów europejskich. Oczywiście Rosja mogłaby zaoferować swoje usługi poszczególnym krajom po korzystnej cenie. Trzeba też pamiętać, że nasze rezerwy gazu są też potrzebne ukraińskim fabrykom zbrojeniowym.
Dzięki tym fabrykom zaczęliśmy montować własne drony, które regularnie niszczą infrastrukturę rosyjskiej armii na głębokich tyłach
Aby uniknąć gazowej apokalipsy następnej zimy, Stryj potrzebuje co najmniej jednego systemu obrony powietrznej. Teraz, przy braku systemów i amunicji oraz eskalacji w Donbasie, nie możemy niczego stamtąd zabrać, podobnie jak z kierunku Zaporoża, by przenieść to do obwodu lwowskiego. A mobilne grupy obrony powietrznej nie są w stanie poradzić sobie z pociskami balistycznymi w taki sam sposób, jak radzą sobie systemy IRIS-T czy Patriot.
Kto ponosi winę za tę alarmującą sytuację? Przede wszystkim zachodnia biurokracja i pewna naiwność zachodnich urzędników, że Rosja może zaangażować się w dialog. To dlatego w ostatnich miesiącach państwo – agresor przeszło do ofensywy.
A niedawne wybory Putina i niewyjaśniona śmierć Aleksieja Nawalnego dowodzą ostatecznie, że Rosja i dialog to pojęcia nie do pogodzenia
W listopadzie 2023 r. Wołodymyr Zełenski przekazał konkretnym państwom partnerskim informacje o niedoborach w systemach obrony powietrznej. Jego argumentacja była następująca:
– Oczywiste jest, że Kijów ma deficyt obrony powietrznej. Ale są miasta, które mają prawdziwe problemy z obroną powietrzną. To bardzo trudne dla miast, w których używa się różnych rodzajów broni, którą można dostarczyć. Nie mówimy więc tylko o rakietach, dronach czy balistyce. Mówimy o S-300, artylerii itp. Oznacza to, że obszary przygraniczne z Rosją, Białorusią lub obszary, które są częściowo tymczasowo okupowane – Zaporoże, Chersoń, Dniepr, Donieck – są bardzo trudne.
Prezydent zauważył też, że trudna jest także sytuacja z obroną powietrzną w obwodach sumskim, czernihowskim i czerkaskim.
I dopiero rosyjskie ataki na budynki mieszkalne w Odessie i Charkowie, zniszczenie kilku kluczowych elektrociepłowni i celowe uderzenie na szpital w Czernihowie skłoniły Niemcy, Holandię i Czechy do aktywniejszego poszukiwania obrony powietrznej dla Ukrainy.
W tej chwili wszyscy zaczęli przeglądać swoje magazyny – i coś znajdują
17 kwietnia rosyjskie wojsko przeprowadziło zmasowany atak na Czernihów. Zdjęcie: Państwowa Służba Ukrainy ds. Sytuacji Nadzwyczajnych
Ukraińcy przetrwali pierwszą próbę wyłączenia prądu i groźby wysadzenia Zaporoskiej Elektrowni Jądrowej w 2022 r. W powietrze. Wielu z tych, którzy zostali zmuszeni do tymczasowego wyjazdu za granicę, wróciło do swoich rodzin. Ale tu – pewna ważna uwaga: od ponad dwóch lat sami chronimy swoje niebo. Nikt nie pomógł nam zestrzelić rakiet i dronów, tak jak zrobiły to Stany Zjednoczone podczas ostatniego ataku na Izrael.
Ukraina chroni nie tylko własne niebo. Tu i teraz chcielibyśmy chronić niebo Europy przed rosyjskim śmiercionośnym żelastwem. Ukraińcy są wdzięczni każdemu z zachodnich sąsiadów za pomoc i wsparcie..
Jednak fala kolejnych milionów uchodźców z największych aglomeracji Kijowa, Charkowa i Lwowa nie byłaby korzystna ani dla nas, ani dla Zachodu. Lepiej więc wyposażyć nas w systemy obrony powietrznej, by jutro rosyjska rakieta nie przeleciała nad Brukselą
Projekt jest współfinansowany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację Edukacja dla Demokracji
Ukraińska dziennikarka, konsultant polityczny i medialny. Przez ponad 10 lat pracowała jako felietonistka parlamentarna. Pracuje zarówno z Censor.net, jak i Espresso. Jest autorem popularnych kanałów YouTube Censor.net i Showbiz. Specjalizuje się w polityce, ekonomii i technologiach medialnych.
Zostań naszym Patronem
Nic nie przetrwa bez słów. Wspierając Sestry jesteś siłą, która niesie nasz głos dalej.
Kiedy jej rówieśnicy żyją na TikToku, ona założyła międzynarodowy ruch społeczny. Nie z namowy, ale dlatego, że nikt inny nie chciał się za to zabrać.
Jej podróż zaczęła się w 2014 roku, kiedy przyjechała z Krymu. Miała zaledwie osiem lat i w jej rodzinnym miasteczku właśnie kończył się ten bezpieczny świat, jaki znała. Aneksja, strach, ucieczka. Dla małej dziewczynki to nie była geopolityka, lecz nagła utrata wszystkiego, co oczywiste: domu, szkoły, języka. Trafiła do Warszawy – miasta, które zawsze przyciąga, ale rzadko przytula.
Dziś, mając niespełna dwadzieścia lat, stała się twarzą pokolenia dorastającego w chaosie. Między wojną a pokojem, między viralem na TikToku a mądrą przemową na TEDx. Jest założycielką Fundacji Latających Plecaczków, pomysłodawczynią Międzynarodowego Dnia Plecaka, studentką psychologii i potrafi zbudować sprawną organizację działającą po obu stronach granicy.
Wszystko zaczęło się od prostej dziecięcej intuicji: świat można zmieniać, zaczynając od małych, codziennych rzeczy. Plecak stał się dla niej symbolem – podróży, nauki, wymiany, zwykłej, ludzkiej solidarności. Ruch, który stworzyła, łączy uczniów i nauczycieli. To brzmi naiwnie tylko dla tych, którzy nigdy nie widzieli na własne oczy, że taka wspólnota potrafi zdziałać cuda.
Kira w wywiadach mówi opowiada o piętnastu budzikach nastawianych każdego ranka, o odpisywaniu na maile w zatłoczonym metrze, o tym, że produktywność to nie talent, ale upór. Łączy w sobie etos starych działaczy – wiarę, że po prostu trzeba robić – z nowoczesną umiejętnością budowania narracji, która trafia do jej pokolenia.
Dla niej „być Ukrainką w Polsce” to codzienna praktyka. Gdy mówiła o ucieczce z Krymu, podsumowała to z chłodną dojrzałością: „Po prostu trzeba było zacząć od nowa. Nie wiedziałam wtedy, co to emigracja. Dziś wiem, że to proces, który nigdy się nie kończy”. Tę dojrzałość słychać w jej wystąpieniach.
Kiedy nominowano ją do tytułu „Warszawianki Roku 2025”, w Internecie zawrzało. Nie dlatego, że zrobiła coś kontrowersyjnego – wręcz przeciwnie. Stała się lustrem, w którym część Polaków zobaczyła własny lęk przed odmiennością.
Fala hejtu, która zalała media społecznościowe, ujawniła mroczną stronę społeczeństwa, które jeszcze niedawno szczyciło się solidarnością
Kira nie odpowiedziała gniewem. Po prostu dalej robi swoje. Nie wdaje się w jałowe spory o to, kto jest „prawdziwą warszawianką”, bo wie, że przynależność mierzy się czynami, nie metryką urodzenia.
Jej ruch trwa: szkoły wymieniają się doświadczeniami, dzieci uczą się mówić o swoich emocjach, a wolontariusze dostarczają plecaki z pomocą tam, gdzie jest najbardziej potrzebna. To nie jest kampania wizerunkowa, to cicha praca codziennego, drobnego dobra.
Kira nie jest „influencerką dobra”, tylko osobą, która działa jak oddycha. Jej aktywizm nie wynika z podręcznikowej ideologii, ale z empatii. Wie, że granice państw są zbyt sztywne na ludzką wrażliwość. Że pojęcie „domu” można rozszerzyć. I że solidarność jest codziennym wyborem ludzi, którzy chcą widzieć drugiego człowieka po drugiej stronie.
Jest sumieniem Warszawy: młodym, upartym, czasem zmęczonym, ale wciąż głęboko wierzącym, że przyszłość to nie nagroda, tylko odpowiedzialność.
Kiro, ja też nie jestem stąd, ale tak jak Ty – jestem u siebie. Głowa do góry, głosuję na Ciebie.
W ciągu pierwszych dwóch miesięcy pobytu w Polsce nauczyłam się tylko kilku słów i trzech zwrotów: „dzień dobry”, „dziękuję” i „do widzenia”. Po prostu nie potrzebowałam więcej; planowałam wrócić do domu. Naukę języka rozpoczęłam dopiero wtedy, gdy moje dziecko zaczęło mieć problemy w szkole. Czułam się bezbronna.
Język to broń. Znając go, nie musisz nikogo poniżać, ale możesz złożyć skargę, wyjaśnić, opowiedzieć, co się stało i dlaczego. Jeśli język znasz słabo, zawsze możesz w odpowiedzi usłyszeć: „Pani coś źle zrozumiała”.
Myślę, że Ukrainki za granicą, które słabo znają obcy język, w rzeczywistości nie bronią się, gdy spotykają się z prześladowaniem w środkach transportu publicznego. Po prostu próbują odejść od osoby, która je popycha lub prowokuje. Milczą, bo rozumieją, że w każdej sytuacji konfliktowej za granicą „swój” najpierw stanie po stronie „swego”. Ukrainka automatycznie jest w niekorzystnej sytuacji.
I właśnie ta bezbronność ma decydujące znaczenie. W ciągu ostatniego tygodnia w Internecie rozeszła się wiadomość o czynie Zenobii. Zenobia Żaczek to Polka, która stanęła w obronie Ukrainki: broniła jej słownie, za napastnik rozbił jej głową nos.
W sieci natychmiast podchwycono tę historię: oto dzielna Polka stanęła w obronie Ukrainki.
Mnie bardziej dziwi to, że była jedyną osobą, która to zrobiła. Bo dla mnie byłaby to zwykła, intuicyjna reakcja
Sytuacja wyglądała tak: w autobusie półnagi Polak wrzeszczał na Ukrainkę. Zenobia Żaczekw wywiadzie powiedziała, że „wykrzykiwał do starszej kobiety ciągle to samo: o banderowcach, UPA, Wołyniu, o tym, że Ukraińcy powinni się wynieść z Polski i wiele innych haniebnych rzeczy”. To znaczy – otwarcie prowokował.
A Ukrainka... milczała. Siedziała i słuchała. Nie odpowiadała, nie wdawała się w dialog. I moim zdaniem właśnie to stało się kluczowe. Pani Zenobia dostrzegła w niej bezbronność. W jej oczach ta Ukrainka była bezbronna.
Każdy człowiek, który ma sumienie, który odczuwa empatię, w takiej sytuacji musi chronić słabszego – jak małe dziecko. Bo ta kobieta jest w obcym kraju, nie w domu. Myślę, że gdyby Ukrainka odpowiedziała agresywnie, wdała się w kłótnię, krzyknęła, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
Być może pani Zenobia również by interweniowała, ale w inny sposób: powiedziałaby obojgu: „uspokójcie się” lub uznała, że „cham natrafił na chama” – i by nie interweniowała.
W żadnym wypadku nie chcę umniejszać czynu Zenobii Żaczek. Jestem jej niezwykle wdzięczna i piszę nie tyle o niej, co o innych. Nie uważam, że wstawianie się za kimś innym jest wyczynem w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dla mnie jest to raczej normalna reakcja zdrowego człowieka – chronić niewinnego.
To tak, jakbym szła ulicą i zobaczyła, że dziecko dręczy kotka. Czy mam przejść obojętnie, bo „to nie moje dziecko” i „nie mam prawa robić mu uwag”? Nie. Bo kotek jest bezbronny. I właśnie dlatego muszę interweniować. Nawet jeśli potem mama tego dziecka zacznie mnie oskarżać, pouczać o „prawach”, i nawet gdyby znalazł się ktoś, kto by powiedział, że „traumatycznie wpłynęłam na jego psychikę” (za co można dostać grzywnę) – i tak bym interweniowała. Bo milczenie w takich przypadkach jest gorsze. Zarówno dla mnie, bo dręczyłoby mnie sumienie, jak dla dziecka – bo nie odebrałoby ważnej lekcji empatii.
Natalia Żukowska: – Czy naprawdę można zapewnić sobie komfortowe życie nawet podczas długotrwałej przerwy w dostawach prądu? Co trzeba mieć pod ręką?
Andrij Jaworski: – Przetrwanie energetyczne zaczyna się od podstawowych rzeczy: niezawodnego oświetlenia i stabilnej łączności. Dopiero po zapewnieniu tego warto pomyśleć o poważniejszych rozwiązaniach: rezerwowych źródłach zasilania dla sprzętu AGD, systemach ogrzewania, własnych panelach słonecznych.
Najprostszym, a zarazem najważniejszym narzędziem w okresie zimowym jest zwykła latarka, którą należy nosić przy sobie. To rzecz niezbędna. Nie warto używać telefonu jako źródła światła: bateria szybko się rozładuje, a ryzyko uszkodzenia urządzenia wzrasta. Latarka powinna być wytrzymała, odporna na uderzenia i zasilana standardowymi bateriami AA, które łatwo znaleźć w każdym sklepie.
Radziłbym zaopatrzyć się też w:
latarkę kempingową – jest wygodna w użyciu, ponieważ można ją postawić na stole albo zawiesić. Zapewnia równomierne oświetlenie pomieszczenia. Takie modele często działają na akumulatorze i mogą być doładowywane;
lampki z czujnikiem ruchu. Dobrze nadają się do korytarzy, kuchni lub łazienki. Włączają się tylko wtedy, gdy przechodzisz obok i mogą działać kilka miesięcy na jednym ładowaniu.
Drugim niezbędnym urządzeniem jest wysokiej jakości powerbank. Poszukaj modelu, który jest w stanie kilkakrotnie całkowicie naładować twój telefon i ma kilka portów dla różnych urządzeń. Warto również kupić zwykłe radio, które działa nawet wtedy, gdy padną sieci komórkowe.
A co z Internetem?
Ważne jest, by zrozumieć, że dostęp do Internetu nie jest tylko kwestią bezpieczeństwa informacji, ale także możliwości wykonywania pracy i pozostawania w kontakcie. Jeśli pracujesz zdalnie, zadbaj o niezawodne łącze internetowe. Optymalnym rozwiązaniem jest poprowadzenie kabla światłowodowego. Taka linia jest niezależna energetycznie – jedyne, co trzeba zrobić, to podłączyć urządzenie i router do niewielkiego źródła stałego zasilania. W ten sposób będziesz mieć łączność nawet wtedy, gdy padnie mobilny Internet.
Czy w wielopiętrowych budynkach trudniej zapewnić minimalny komfort niż w domach prywatnych?
Tak. Zimą 2022 roku mieszkańcy nowych budynków w Kijowie przeżyli prawdziwy koszmar: nie działały windy, nie było wody, ciepłownie również przestały działać, przygotowanie posiłków było niemożliwe, bo nie było gazu – wszystko opiera się na energii elektrycznej. Dlatego obecnie w wielu wspólnotach mieszkaniowych instaluje się systemy zasilania awaryjnego, które są w stanie obsługiwać przynajmniej jedną windę.
Trudnym tematem jest woda. Na wyższe piętra jest dostarczana za pomocą pomp, które w przypadku braku prądu natychmiast się zatrzymują.
Mieszkający powyżej 5. piętra zostają bez wody już kilka minut po wyłączeniu prądu
W takim przypadku istnieją dwa rozwiązania. Po pierwsze, należy zgromadzić zapas wody, co nie jest trudne. Po drugie, trzeba zastanowić się, jak ją wykorzystywać do celów higienicznych. Istnieje proste rozwiązanie: przenośny prysznic z małą pompką zasilaną z powerbanku. Wystarczy naładować urządzenie, zanurzyć wąż w pojemniku z wodą – i można się kąpać. W razie potrzeby taki system można też nawet nieco zmodyfikować pod kątem domowego zaopatrzenia w wodę.
„Przetrwanie energetyczne zaczyna się od podstawowych rzeczy: niezawodnego oświetlenia i stabilnej łączności”. Zdjęcie: archiwum prywatne
Co z przygotowywaniem posiłków bez kuchenki elektrycznej czy mikrofalówki?
W warunkach miejskich najprostszym rozwiązaniem są kuchenki turystyczne z butlą gazową. Jednak to wymaga ścisłego przestrzegania zasad bezpieczeństwa dotyczących tego, gdzie ich używać, jak przechowywać butle, jak zapewnić wentylację. W wielopiętrowych budynkach ludzie czasami wychodzą na balkony i tam gotują, ale to również ryzyko – trzeba pomyśleć o środkach przeciwpożarowych i sąsiadach.
Przetrwanie w dużym mieście w dużej mierze zależy od zjednoczenia społeczności: ktoś może pomóc sąsiadowi z wodą, ktoś – z paliwem albo drewnem do ogrzewania
Na wsi sytuacja jest prostsza – jest studnia, są własne zapasy i łatwiej zdobyć drewno.
A ogrzewanie? Zimą to bardzo ważne. Jak zapewnić działanie urządzeń grzewczych, gdy nie ma prądu?
Nowoczesne kotły gazowe nie działają bez prądu: wszystkie wymagają zasilania do automatyki i pomp. I tu z pomocą przychodzą tak zwane stacje ładowania. To już nowoczesne rozwiązanie, w przeciwieństwie do starych schematów typu: „akumulator samochodowy + falownik”.
Akumulatory samochodowe w ogóle nie nadają się do zasilania awaryjnego: szybko ulegają awarii, ponieważ są przeznaczone tylko do krótkiego, impulsowego uruchamiania silnika, a nie do długotrwałej pracy. W najlepszym przypadku taki akumulator przetrwa 3 miesiące.
Lepiej wybrać stację zasilania?
Tak, ale wysokiej jakości. Na rynku jest wiele ofert i są marki, które już się sprawdziły i mogą zasilać kocioł gazowy (na przykład EcoFlow, Bluetti). To minimum, które warto mieć w domu. Dalej wszystko zależy od budżetu: można zbudować cały system zasilania awaryjnego.
A jeśli chodzi o domy prywatne?
Tutaj jest prościej. Są firmy, które oferują kompleksowe rozwiązania „pod klucz”. Na przykład produkują hybrydowe falowniki [które przekształcają prąd stały z paneli słonecznych na prąd zmienny do użytku domowego, a także zarządzają gromadzeniem nadwyżki energii w akumulatorach, by wykorzystać ją podczas przerw w dostawie prądu – red.] i akumulatory o różnej mocy. Mieszkam w pobliżu Iwano-Frankiwska i mam w domu taki system: panele słoneczne na dachu, a w garażu hybrydowy falownik z akumulatorami.
Dzięki temu prawie nie odczuwam przerw w dostawie prądu. Co najwyżej zamigocze światło – i to wszystko
Taki system jest drogi, ale obecnie ceny spadły i stał się bardziej dostępny zarówno dla osób prywatnych, jak dla biznesu.
Nie kupuj najtańszych urządzeń. Jakość sprzętu ma strategiczne znaczenie
Ile kosztuje podstawowy system?
Dla mieszkania minimalna opcja wygląda następująco:
inwerter o mocy 6 kilowatów,
akumulator o pojemności 5 kilowatogodzin.
To koszt około 2500 dolarów. Oczywiście jakość sprzętu ma duże znaczenie. Nie polecam tanich inwerterów z AliExpress: są zawodne, słabo się chłodzą i hałasują tak, że nie da się spać. Lepiej wybierać sprawdzony sprzęt z gwarancją.
Podczas szkolenia „Przetrwanie energetyczne”. Zdjęcie: archiwum prywatne
Mieszkańcy wieżowców często montują panele słoneczne na balkonach. Pozwala to na ładowanie akumulatorów w ciągu dnia i częściowe zrekompensowanie zużycia energii elektrycznej. Gwarancja na takie urządzenia wynosi od 5 do 10 lat. Biorąc pod uwagę fakt, że taryfy za energię elektryczną dla ludności również będą rosły, taka inwestycja ma sens. Biznes już płaci 10-12 hrywien i więcej za kilowatogodzinę, a dla ludności również prognozuje się znaczny wzrost.
Są jakieś bardziej budżetowe rozwiązania?
Oczywiście. Minimum to działanie systemu ogrzewania, oświetlenia, zaopatrzenia w wodę i lodówki. To są podstawowe potrzeby. Reszta według uznania i możliwości.
Jednak nawet jeśli się ma system zasilania awaryjnego, lepiej zapomnieć o tym, że w czasie wyłączeń będzie można korzystać z kuchenki indukcyjnej, piekarnika czy pralki. To zbyt energochłonne
Kiedy nie ma słońca, system prawie nic nie generuje i trzeba skupić się tylko na podstawowych potrzebach. Natomiast w słoneczne dni część energii można już przeznaczyć na gotowanie posiłków lub inne domowe sprawy.
Jednym z najpopularniejszych rozwiązań pozostają generatory. Asortyment jest ogromny – od małych modeli do domków letniskowych po potężne stacje do domu. Koszt kilowatogodziny zależy oczywiście od paliwa: jeśli generator pracuje na benzynie, będzie to kosztowne, ale jeśli podłączysz go do sieci gazowej, koszty znacznie się zmniejszą. Owszem, tu też pojawia się kwestia bezpieczeństwa, ale odpowiednie rozwiązania już istnieją. W takim przypadku kilowatogodziny może być wielokrotnie niższy niż w przypadku benzyny.
Jaka powinna być moc generatora, by zapewnić minimalny komfort – na przykład by działała lodówka i kilka urządzeń gospodarstwa domowego?
Minimalna moc dla „podstawowego zestawu przetrwania” (lodówka + światło + router + pompa) to 1-2 kW (1000-2000 W).
Komfortowa opcja dla mieszkania (by dodatkowo zasilać kilka gniazdek, ładowarek, małą płytę elektryczną/grill w momentach generacji) – 2-3 kW.
Dla prywatnego domu lub jeśli planujesz zasilać kocioł, bojler, kilka mocnych odbiorników – potrzeba 3-5 kW i więcej, w zależności od listy urządzeń.
Lwów, październik 2025 r. Zdjęcie: Lwowska Rada Miejska
Jaki typ generatora wybrać?
Wszystko zależy od finansów. Generator inwerterowy to nowoczesna opcja, która ma szereg zalet: pracuje ciszej, wytwarza „czystszą” energię elektryczną, która jest bezpieczna dla wrażliwej elektroniki, a także zużywa mniej paliwa przy częściowym obciążeniu. Taki generator jest szczególnie wygodny w warunkach miejskich lub dla tych, którzy planują zasilać nie tylko lampy czy grzejniki, ale także komputery i inny sprzęt.
Istnieje też klasyczny generator – tradycyjny model, który przyciąga niższą ceną przy wyższej mocy. Jednak za to trzeba „zapłacić” czymś innym: klasyczne generatory są zazwyczaj większe, cięższe i znacznie głośniejsze. Dobrze nadają się do sytuacji, w których najważniejsze jest uzyskanie maksymalnej ilości energii za minimalne pieniądze, a poziom komfortu nie ma decydującego znaczenia.
Wiele nowoczesnych stacji pozwala na podłączenie dodatkowych baterii, co oznacza, że sam skalujesz system. Istnieją nawet rozwiązania balkonowe – polegają na podłączeniu do stacji niewielkich paneli słonecznych na balkonie. W takich warunkach w ciągu dnia stacja jest zasilana energią słoneczną i naprawdę oszczędza energię elektryczną.
Gdzie najlepiej trzymać generator?
Generator ma sens tam, gdzie jest wystarczająco dużo miejsca na jego umieszczenie i możliwość bezpiecznego przechowywania paliwa
Dla miasta – z balkonami, sąsiadami i gęstą zabudową – bardziej realistyczną opcją są stacje ładowania. Najważniejsze jest bezpieczeństwo: gdzie przechowywać generator, gdzie przechowywać paliwo, kto odpowiada za konserwację sprzętu. Widziałem tylko jeden przykład, gdzie zrobiono to prawidłowo – w pobliżu jednego ze szpitali w Iwano-Frankiwsku: ogrodzony teren, generator pod zadaszeniem, chroniony przed deszczem, rura do odprowadzania spalin do atmosfery, system przeciwpożarowy, uziemienie. To cała infrastruktura. Ale kiedy generator stoi w garażu lub na podwórku bez kontroli, to jest niebezpieczne.
Jakie są najczęstsze błędy popełniane podczas przygotowań do masowych odłączeń prądu?
Po pierwsze, próby rozwiązywania problemów bardzo tanim kosztem. Świeczki to nietrwałe rozwiązanie i duże ryzyko pożaru, zwłaszcza w dobrze ocieplonych pomieszczeniach z oknami metalowo-plastikowymi (ograniczony dopływ powietrza). Po drugie, używanie akumulatorów samochodowych jako rezerwowych. To błąd, bo akumulatory samochodowe są przeznaczone do pracy impulsowej (rozrusznik), a nie do długotrwałego rozładowywania/ładowania w systemie zasilania awaryjnego – w takim trybie szybko ulegają awarii. Po trzecie, ludzie często zwlekają z zakupem potrzebnego sprzętu, tymczasem gdy już dojdzie do przerw w dostawie prądu, ceny gwałtownie rosną. Wtedy to, co można było wcześniej kupić tanio, kosztuje znacznie więcej.
Czernihów, październik 2025 r. Zdjęcie: Yan Dobronosov/Telegraf
Jak zmieni się podejście do bezpieczeństwa energetycznego w ciągu najbliższych 5-10 lat?
Niedawno przeczytałem raport DiXi Group [centrum analityczne zajmujące się badaniami i doradztwem w dziedzinie energetyki, bezpieczeństwa, polityki informacyjnej, inwestycji – aut.] dotyczący energetyki w Ukrainie. Otóż odnotowano w nim rekordowy eksport energii elektrycznej. Dlaczego? Ponieważ wiele przedsiębiorstw zostało zniszczonych, zużycie spadło i powstała nadwyżka. A system energetyczny zawsze musi być w równowadze: tyle, ile się wytwarza, tyle się zużywa. Dobrze, że teraz możemy sprzedawać nadwyżki do Europy, jednak sytuacja się zmienia. Mocno ucierpiała energetyka cieplna, a także energetyka wodna – zwłaszcza z powodu niskiego poziomu wody, co jest bezpośrednio związane ze zmianami klimatu. Dlatego uważam, że przyszłością jest rozwój odnawialnych źródeł energii. Ale to za mało. Potrzebne są też systemy magazynowania energii, które rozwiążą kluczowy problem: co zrobić z nadwyżkami, gdy jest produkcja, i co zrobić, gdy jest popyt, ale nie ma produkcji.
Zielona taryfa wygasa w 2030 roku. Powstaje pytanie: co się stanie z ogromnymi zasobami elektrowni słonecznych? Odpowiedź brzmi: biznes już teraz masowo inwestuje w elektrownie słoneczne na własne potrzeby. Energia nie trafia „w próżnię”, ale jest wykorzystywana w przedsiębiorstwie. Dla ludności ta tendencja jest również aktualna. Ogólnie wszystko będzie zależało od taryf. Jeśli będą rosły, energia słoneczna stanie się bardziej atrakcyjna.
Czy odnawialne źródła energii i domowe minielektrownie mają potencjał, by zapewnić autonomię?
Popyt na rozwiązania autonomiczne jest wprost proporcjonalny do liczby przerw w dostawach energii. Gdy tylko zaczynają się przerwy w dostawach, popyt gwałtownie rośnie, a wraz z nim ceny. Istnieje jednak jeszcze jedno wyzwanie: brakuje specjalistów.
By zmienić tę sytuację, w 2021 roku stworzyliśmy centrum szkoleniowe przygotowujące specjalistów w dziedzinie energii słonecznej
Studenci odbywają praktyki, zajmują się montażem i konfiguracją stacji, a po zakończeniu szkolenia mają gwarancję zatrudnienia. Zamówień jest bardzo wiele – to dobry znak, ponieważ rynek się rozwija, a możliwości dla młodych profesjonalistów są coraz większe.
Chciałbym dać wszystkim prostą radę: nie czekajcie, aż zaczną się przerwy w dostawach prądu czy sytuacje kryzysowe. Zacznijcie od tego, co najprostsze: latarki i powerbanku. Jeśli kupicie te rzeczy zawczasu, możecie nawet zaoszczędzić. Przedsiębiorcy dobrze wiedzą, że baterie mają ograniczoną żywotność, dlatego często oferują sprzęt w korzystnych cenach. Z latarką i mocnym powerbankiem przerwy w dostawie prądu nie będą już takie straszne.
Ursula von der Leyen to polityczka pochodząca z Niemiec – kraju, którego politykę za czasów kanclerza Gerharda Schroedera Rosja zdołała od wewnątrz zmanipulować. Najsilniejszy przemysłowo kraj Europy popełnił katastrofalny błąd w polityce energetycznej, wpadając w objęcia Putina – kilka kolejnych niemieckich rządów oddawało krok po kroku bezpieczeństwo energetyczne Niemiec w ręce wielkich przemysłowców. Nie liczyło się nic poza szybkimi zyskami i obniżeniem kosztów produkcji, dlatego kraj uzależnił się od taniego gazu i znacznych rabatów udzielanych przez Kreml. Rosyjski gaz w Niemczech stał się tak tani, że zaczęto go wykorzystywać nie tylko do ogrzewania domów i produkcji chemicznej, ale także do wytwarzania energii elektrycznej. Spowodowało to jeszcze większą zależność, na którą niemieccy politycy patrzyli przychylnie. Gaz był przez nich uważany za tanią i bardziej ekologiczną alternatywę dla węgla i ropy.
Dlatego Kreml nabrał przekonania, że Niemcy, będąc w znacznym stopniu uzależnione od jego nośników energii, nie kiwną palcem, gdy najpierw upadnie Ukraina, a potem kraje bałtyckie i Polska
UE zagroziła zablokowaniem Nord Stream 2, jeśli Kreml nie zgodzi się na rozejm. Zdjęcie: ANDREW MEDICHINI/AFP/East News
Pewności Rosjanom dodawał ambitny projekt, nad którym Putin i jego niemieccy lobbyści pracowali przez dekady – gazociągiem Nord Stream 2, będącym inwestycją za ponad 9,5 mld dolarów i zacieśniającym niemiecko-rosyjskie partnerstwo energetyczne. O to, by ten gazociąg zaczął działać, Niemcy toczyły ciężkie boje z Trumpem podczas jego pierwszej kadencji i z Joe Bidenem.
Jednak wystąpienie Ursuli von der Leyen w Parlamencie Europejskim na początku maja daje do zrozumienia, że Niemcy i Europa w końcu odpokutują za wieloletnie angażowanie się w niebezpieczny projekt Putina.
– Era rosyjskich paliw kopalnych w Europie dobiega końca – oświadczyła polityczka
Właśnie rezygnację z rosyjskich paliw kopalnych von der Leyen uznała za jeden z trzech kluczowych warunków osiągnięcia trwałego pokoju w Ukrainie. Od połowy pierwszej dekady XXI wieku Rosja intensywnie promowała w Berlinie, Brukseli i Paryżu tezę, że Ukraina jest bardzo niepewnym tranzytowym dostawcą gazu dla Europy, a w kwestii technologii gazowych Ukraińcy są zacofani. W rzeczywistości było na odwrót: to właśnie w Kijowie zaprojektowano główne radzieckie gazociągi, które potem przyniosły Putinowi i jego otoczeniu miliardy dolarów.
Przywództwo Ursuli von der Leyen w Unii przypadło na trudne czasy – wojnę handlową ze Stanami Zjednoczonymi i pogorszenie się stosunków Europejczyków z prezydentem Donaldem Trumpem. Chcąc go skłonić do konstruktywnych rozmów z Europą, Niemka wezwała na pomoc premierkę Włoch Giorgię Meloni. Dziś razem szukają sposobów na ratowanie Europy.
Giorgia Meloni i Ursula von der Leyen. Zdjęcie: LUDOVIC MARIN/AFP/East News
Von der Leyen ma jasny plan, jak stopniowo uwalniać Europę od roli potencjalnego bezwolnego trofeum Chin, Rosji i Stanów Zjednoczonych. Liderka Unii Europejskiej proponuje rezygnację z nowych umów na dostawy rosyjskiego gazu, w tym gazu przesyłanego rurociągami i skroplonego gazu ziemnego (LNG). Ma go zastąpić gaz amerykański i to właśnie osobiste kontakty Meloni z Trumpem mają pomóc w ustaleniu, jaki będzie jego udział. Najlepiej, by to nie był monopol.
Plan von der Leyen przewiduje korzystanie przez Europę z alternatywnych źródeł energii. Zgodnie z nim UE zwiększa wykorzystywanie odnawialnych źródeł energii i import gazu z innych krajów. Proponuje się też nowe zasady monitorowania i przejrzystości dostaw gazu, by można było uniknąć ukrytych zakupów rosyjskiego paliwa.
Osobno pojawia się propozycja stopniowego ograniczenia roli rosyjskiego sektora jądrowego: UE planuje też stopniowe ograniczenie importu wzbogaconego uranu i innych materiałów jądrowych z Rosji.
To atut, który od lat pozwala Rosji straszyć atakiem nuklearnym i szantażem wymuszać na Europie ustępstwa
Przewodnicząca Komisji Europejskiej jest jednym z pierwszych polityków, którzy zaczęli mówić o dostosowaniu europejskiego przemysłu obronnego do wyzwań nowych czasów: „Czas iluzji minął. Teraz Europa musi wziąć na siebie większą odpowiedzialność za własną obronę. Nie w odległej przyszłości, ale już dziś, nie stopniowymi krokami, ale z odwagą, której wymaga sytuacja”.
Oczekuje się, że w czerwcu 2025 r. zostanie przedstawiony pakiet zmian dla europejskiego przemysłu obronnego, który uprości certyfikację, testowanie i systemy zakupów uzbrojenia. Wszystko to stanowi właściwą odpowiedź na kryzys, w który pogrążyła Europę bierność wobec manipulacji i szantażu ze strony Rosji. Według von der Leyen przed rozpoczęciem inwazji na Ukrainę kraje UE płaciły Rosji za nośniki energii 12 mld euro miesięcznie. Obecnie kwota ta spadła do 1,8 mld. Udział rosyjskiego gazu w unijnym imporcie zmniejszył się z 45% do 13%, a import ropy zmalał dziesięciokrotnie.
Chociaż Węgry i Słowacja, których rządy są lojalne wobec Kremla, bardzo chcą ponownie odkręcić kurek z rosyjską ropą i gazem, przywódczyni Unii Europejskiej dała do zrozumienia, że nic takiego się nie stanie. Viktor Orbán i Robert Fico będą więc musieli pogodzić się z rzeczywistością i zmienić kurs, na przykład poprzez rozwijanie alternatywnych sposobów produkcji energii elektrycznej, tak jak od kilku lat robi to Polska.
Ursula von der Leyen i Donald Tusk. Zdjęcie: JONAS ROOSENS/HOLLANDSE HOOGTE/East News
„Rosja wielokrotnie wykazała swoją niewiarygodność jako dostawca. Putin wstrzymywał dostawy gazu do Europy w 2006, 2009, 2014 i 2021 roku, a także podczas wojny. Ile jeszcze trzeba, żebyśmy to zrozumieli? Uzależnienie od Rosji szkodzi nie tylko naszemu bezpieczeństwu, ale także gospodarce. Nasze ceny energii nie mogą zależeć od wrogiego sąsiada” – stwierdziła niemiecka polityczka.
Ursula von der Leyen zmieniła zasady gry, których przestrzegali tolerancyjni wobec Rosji europejscy dżentelmeni
W epoce wielkich wstrząsów ta zdecydowana kobieta w Brukseli stała się zbawieniem dla wszystkich. Europa nie jest już bowiem rozdarta między wątpliwościami a kompromisami. Architektką tego procesu jest właśnie von der Leyen.
Latem 2024 r. gazeta ekonomiczna „Handelsblatt” opublikowała obszerny artykuł o tym, jak była kanclerz Niemiec i szefowa CDU/CSU Angela Merkel ukrywała informacje na temat taktyki szantażu Putina i skali uzależnienia niemieckiego biznesu od rosyjskich surowców energetycznych. Miało to potem wpływ na decyzje polityczne podejmowane w Brukseli i Waszyngtonie.
Ursula von der Leyen jest wieloletnią gwiazdą CDU – partii, która odniosła zwycięstwo w ostatnich wyborach w Niemczech. Prowadzona przez nią polityka zdaje się świadczyć o tym, że przywódczyni UE naprawia błędy historii i odpokutowuje za dawne grzechy swoich politycznych kolegów.
Projekt jest współfinansowany ze środków Polsko-Amerykańskiego Funduszu Wolności w ramach programu „Wspieraj Ukrainę”, realizowanego przez Fundację „Edukacja dla Demokracji”.
Opuszczając swoje domy w 1986 roku, mieszkańcy strefy Czarnobyla nie zdawali sobie sprawy, że to na zawsze. Włączyli mieszkania na alarm, ukryli przed żonami stragany pod listwami przypodłogowymi. Zostawili zwierzęta. Ludzie ewakuowani rzekomo na trzy dni...
Czarnobylskie „bioroboty” ratują świat
26 kwietnia 1986 roku miała miejsce największa katastrofa spowodowana przez człowieka w historii ludzkości. W nocy w elektrowni jądrowej w Czarnobylu odbył się eksperyment. Sytuacja wymknęła się spod kontroli i jedna po drugiej miały miejsce dwie eksplozje. Czwarty reaktor został całkowicie zniszczony, w wyniku czego do atmosfery dostała się ogromna chmura pyłu radioaktywnego.
Władze radzieckie przez długi czas uciszały katastrofę, a nawet organizowały tradycyjne parady majowe.
Świat nie wiedział nic o eksplozji przez dwa dni
10 dni — od 26 kwietnia do 6 maja — trwało maksymalne uwalnianie substancji radioaktywnych z uszkodzonego reaktora. 11 ton paliwa jądrowego dostało się do atmosfery. Największa chmura osiadła na terytorium Białorusi. 30 pracowników elektrowni jądrowej w Czarnobylu zmarło w wyniku eksplozji lub ostrej choroby popromiennej w ciągu miesiąca.
Szacuje się, że w wyniku katastrofy w Czarnobylu ucierpiało około 5 milionów ludzi. Około 5 tysięcy osad na Białorusi, Ukrainie i Federacji Rosyjskiej zostało skażonych radioaktywnymi nuklidami. Spośród nich na Ukrainie jest 2218 osad i miast o populacji około 2,4 miliona osób.
Likwidacja konsekwencji wypadku kosztowała Związek Radziecki 18 miliardów dolarów. Co najmniej 600 000 osób zostało wrzuconych do walki z „pokojowym atomem” ze wszystkich jego zakątków, a ilu z nich zmarło z powodu choroby popromiennej, nie wiadomo. Według różnych źródeł — od 4 do 40 tysięcy osób.
„Bioroboty” to ludzie, którzy uratowali świat przed rozprzestrzenianiem się substancji radioaktywnych kosztem życia. Zdjęcie: Europejski Instytut Czarnobyla
Unikalne jednostki facetów, którzy zrzucili radioaktywne kawałki grafitu z dachu reaktora, zostały nazwane przez obcokrajowców „biobotami”. W końcu ci ludzie pracowali w tak niebezpiecznych warunkach, że nawet specjalnie stworzone do pracy podczas katastrof zawodowych zepsuły się. Aktywność promieniowania na dachu wynosiła od 600 do 1000 promieni rentgenowskich na godzinę — co jest śmiertelną dawką promieniowania. „Bioroboty” weszli na dach na kilka minut, wrzucili jedną łopatę grafitu do płonącego reaktora i wyszli, ustępując miejsca następnemu. Dla większości z nich to naprawdę heroiczne dzieło kosztowało ich życie.
Dawne miasto marzeń Prypecat jest teraz miastem duchów, nie ma go na współczesnych mapach.
Magnes dla prześladowców i turystów z 75 krajów świata
Pierwsi prześladowcy w Czarnobylu pojawili się na początku lat dziewięćdziesiątych, zaraz po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na początku 2000 roku zaczęli tu przyjeżdżać turyści. A w 2010 roku postanowiono otworzyć Strefę dla wszystkich, którzy chcieli - trzeba było uzyskać na to oficjalne pozwolenie i zapłacić od 500 hrywien do 500 dolarów. Na polecenie Ministra Sytuacji Nadzwyczajnych Ukrainy przeprowadzono badania radiologiczne i utworzono trasy dla zwiedzających. Zauważono, że na terenie tych tras w strefie 30-kilometrowej można przebywać do 4-5 dni bez szkody dla zdrowia, aw strefie 10-kilometrowej - 1 dzień.
Strefa wykluczenia. Zdjęcie Maria Syrchyna
Wycieczka do 30-kilometrowej strefy Czarnobyla stała się liderem na światowej liście wyjątkowych miejsc i egzotycznych wycieczek (Antarktyda i Korea Północna są niższe w rankingu). Im więcej czasu minęło od wypadku, tym więcej przyjeżdżało turystów. W sumie z 75 krajów na całym świecie.
Strefa, która jest równa rozmiarom trzem Kijowie lub pięciu Warszawom, była podróżowana z całego świata, aby zobaczyć możliwy model przyszłości ludzkiej cywilizacji
Poczuj atmosferę opuszczonego domu. Zrozum, co się dzieje, gdy ludzkie życie jest cenione mniej niż zysk z taniej energii elektrycznej lub tajemnicy państwowej.
„Kilka lat temu widziałem kobietę opalającą się tutaj” - powiedział Serhiy Chernov, były eskorta turystyczna w Strefie. „W tym samym czasie obok niej przeszli miejscowi pracownicy, ubrani w ochronne, obcisłe garnitury. „Ja” - powiedziała, „przeczytałem w moskiewskiej gazecie, że opalenizna w Czarnobylu jest najbardziej stabilna, rok się nie zmywa!”
Czarnobyl po rosyjskiej okupacji
Już pierwszego dnia rosyjskiej inwazji na pełną skalę elektrownia jądrowa w Czarnobylu, która była zachowana przez 36 lat i chroniona przed dalszym rozprzestrzenianiem się promieniowania, została zajęta przez wojska rosyjskie. Miejsce, w którym niegdyś gościł się najgorszy cywilny incydent nuklearny na świecie, po raz kolejny stał się obszarem zwiększonego zagrożenia.
Wojska rosyjskie przebywały w Strefie nieco ponad miesiąc — do 2 kwietnia. I chociaż nie było tam większych walk (tylko starcia ze strażą graniczną i ostrzał we wczesnych dniach), okupacja zmieniła te specjalne ziemie na wiele lat.
Imponująca opowieść o Rosjanach w strefie Czarnobylu kopających okopy w Czerwonym Lesie — jednym z najbrudniejszych miejsc w okolicy. Pracownicy stacji, którzy pozostali tam podczas okupacji, wyjaśnili, że kopanie ziemi w Czarnobylu jest bardzo niebezpieczne. Ale nikt ich nie słuchał. Co więcej: Rosjanie wyprowadzili radioaktywny pył poza Strefę na gąsienice swoich czołgów.
Rosyjskie pozycje w najbrudniejszym Czerwonym Lesie. 2022. Zdjęcie: Energoatom Ukrainy
W strefie Czarnobyla nadal obowiązywała zasada, że lepiej nie schodzić z asfaltu. Ale teraz, oprócz niebezpieczeństwa związanego z promieniowaniem, dodano zagrożenie minami i rozstępami. Teraz nie ma mowy o żadnej turystyce ani wędrówkach prześladowców, ponieważ 95-98% terytorium strefy wykluczenia jest uważane za wyminowane (ponieważ nie zostało jeszcze zbadane pod kątem obecności urządzeń wybuchowych).
W wyniku rosyjskiej inwazji na elektrownię jądrową w Czarnobylu uszkodzono i splądrowano sprzęt biurowy i komputerowy o wartości ponad 230 milionów hrywien. Policja Narodowa Ukrainy ogłosiła podejrzenie naruszenia prawa i zwyczajów wojennych zastępcy dyrektora Rosatomu Nikołajowi Mulyukinowi. Według śledztwa Muliukin prowadził napad na elektrownię jądrową podczas rosyjskiej okupacji Czarnobyla wiosną 2022 roku. Okupcy nie wiedzieli, co tam robić i po prostu ukradli własność. Trzymali zakładników pracowników stacji i Gwardii Narodowej, którzy go chronili.
Aby doprowadzić CHNPP do stanu przedwojennego i przywrócić wszystko, co niezbędne, potrzeba 1,6 miliarda hrywien, według Państwowej Agencji Ukrainy ds. Zarządzania Strefą Wykluczenia.
Ale najgorsze jest to, że 103 żołnierzy Gwardii Narodowej, którzy strzegli elektrowni jądrowej w Czarnobylu, wciąż są w niewoli Rosjan. Według żony jednego z schwytanych żołnierzy Natalii Kushnarevy okupanci schwytali ich podczas inwazji 24 lutego 2022 r.